Och, naprawdę wydawało mi się, że
błysnę kiedy opowiem wam o tym, że Kryształy Czasu, to nie jedna,
nie dwie, ale trzy edycje. Błysnęli wszyscy inni, więc nie będę
się powtarzał. Byłaby to też z mojej strony 33% hipokryzja,
bowiem edycję pierwszą, uberoriginalische dyskietkową poznałem
tylko przelotem i to ledwie kilka lat temu. Skupię się na tym co
poznałem najlepiej, czyli edycji MiM oraz wydaniu książkowym. Od
razu też odkryję karty, bowiem za najlepszą uznaję, jak wszyscy,
tę z Magii i Miecza, ale jednocześnie nie przekreślam podręcznika.
Nie mogę przekreślić książki,
bowiem prowadziłem głównie w oparciu o tę ostatnią jak dotąd
edycję, natomiast fragmenty z Magii i Miecza stanowiły dodatek,
albo łatkę na te elementy książkowych KC, które mi nie pasowały.
A tak naprawdę to czego niecierpiałem w tym wielkim czarnym klocu,
a co bardzo podobało mi się w skrawkach magazynu, to... dziś
powiedziałbym skład i łamanie oraz oprawa graficzna, generalnie
fantastyczny i sensowny dobór tych wszystkich detali takich jak
czcionka, fajna elementy na marginesie czy linie oddzielające
kolumny, układ bestiariusza. To wszystko razem do kupy, połączone
z nieco suchym, uporządkowanym językiem, takim bardzo syntetycznym,
ale nie nudnym oraz z ilustracjami Jarosława Musiała, splatało się
i przenikało wzajemnie tworząc niepowtarzalną całość. Cholera –
pamiętacie te specyficzne znaczki przy czarach? Właśnie z takich
drobnych cegiełek zbudowany był Pałac Katana, to ogromne,
siermiężne gmaszysko, ten przeczący zasadom fizyki zamek, ta
twierdza nie do zdobycia, pnąca się 100 metrów wzwyż i tyleż
samo w głąb.
Bardzo liczyłem, że ten dorobek w
podręczniku nie pójdzie na zmarnowanie, że będę miał poczucie
kontynuacji i spójności jednego z drugim. Niestety, Wydawnictwo Mag
nie zapewniło mi tej samej jakości wrażeń estetycznych, nie
zapewniło tego samo poziomu tekstów, tego specyficznego stylu. Może
sobie to inaczej kalkulowali, może chcieli „to” wreszcie wydać,
bo obiecali. No i dostaliśmy zaprzeczenie tego, co mieliśmy okazję
poznać na łamach gazety. Nie mniej jednak, prowadziłem właśnie
na czarnej księdze i to w czasach, kiedy prowadzić KC oznaczało
zhańbić się do granic – a ja tu, nie jednej, nie dwom, lecz
trzem grupom w porywach prowadziłem i to co tydzień. To se ne
vrati. Od strony tworzenia postaci jednak, twardo upieram się przy
edycji czarnej i tę uważam, za najlepszą w wielu elementach.
Ulubiona edycja? Zdecydowanie i pod
każdym względem ta mimowska, z drobnymi acz ważnymi elementami
mechanicznymi zaczerpniętymi z dużej czarnej.
Wpis bierze udział w akcji Trzydziestodniowe wyzwanie: Kryształy czasu
Dzień 2: Moja ulubiona edycja KC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz