niedziela, 22 grudnia 2019

Pies i inni przyjaciela gracza, czyli zwyczajni-niezwyczajni

Wasze postaci dokonały wielu wspaniałych i bohaterskich czynów. Drużyny pokonywały przerażających wrogów, powstrzymywały inwazje, penetrowały mroczne lochy, wpadały w podstępne pułapki. Z niejednego piekielnego kociołka żłopało się krew. Zdarzyły się też spektakularne wtopy, pożary, zalania, a być może dłuższa odsiadka. Oj! Działo się, co nie?

Ale to, co przeszli bohaterowi, nie może równać się z tym, co przeszeli ich towarzysze. Zwierzęcy a nawet ludzcy. Awanturnicy robią plany, zbierają zapasy, przygotowują środki, ekwipują się jak należy. Potem te plany wdrażają, zużywają swoje zasoby i mierzą się z efektami, biorąc na klatę wszelkie konsekwencje. Splendor i chwała, porażka i wstyd, albo odsiadka, utracona kończyna czy tez śmierć. Razem z nimi, przez piekło idą też wszelkiej maści towarzysze, o których zwykle przypominamy sobie po fakcie. No chyba, że przytomny MG, któremuś nadał dodatkowego charakteru i sympatii. 

Przypominam sobie wiernego rumaka pewnej mojej postaci, który przeczołgał się niczym zawodowy speleolog przez wąskie jaskinie. Musiał biedak tarzać się z nami w kurzu, gdy wąskimi jelitami skracaliśmy sobie drogę, z jednej strony góry na drugą. Ani nie zarżał. 

Z moim kolegą po całym świecie latał wierny pies Spike. Towarzyszył mu na każdej akcji - Night City, Bogota, Londyn, Seul. Nigdy nie był szczepiony, ani zaczipowany. Nigdy nie musieliśmy za niego płacić. Kiedy w końcu wpadliśmy w magiel na akcji, a Spike uratował życie mojemu kumplowi, w scenie niczym tej z K9 (tylko ze smutnym zakończeniem) i załatwialiśmy mu kremację, zdaliśmy sobie sprawę, z tego, jak genialną istotą był ten pies. Po prostu przed akcją zawsze teleportował się we właściwe miejsce i merdał, gotów nam pomóc.

Sługus innego kumpla miał pewne karciane umiejętności, których użycie, co jakiś czas dawały mu się we znaki. Razu pewnego, zamknięto go w ciupie w karczmie, w której zaczynała się przygoda. Wiecie, to ta karczma, w której dziwnym zbiegiem okoliczności kultyście postanowili pogadać sobie z szefem, a jedynym ku temu sposobem była solidna ofiara z ognia. Daliśmy ciała i choć udało nam się umknąć, to nikt nie pamiętał o sługusie. I tym sposobem dwie sesje później, już w innym zajeździe, drań znów ogrywał nas w karty oraz penetrował lokalny półświatek w poszukiwaniu kontaktu, który był nam niezbedny do wykonania kolejnego zlecenia. Nawet brewka mu się nie przypaliła, taki był odporny. Nikt nie zauważył bo przerwa między sesjami była troszkę długawa. 

Kilka innych przykładów to, konie które czekały dwa lata i jedną niedzielę aż waszmościowie wyjdą z wieży. Groźny brytan kumpla, który nigdy nie ostrzegał nas przed niebezpieczeństwami, nigdy nie pomógł w walce, ale też nie wydał nas swoim szczekaniem, bo nikt o nim nie pamiętał. Chomik, który wiernie z pięć lat, bez wody i jedzenia, czekał na swojego właściciela w jego chacie. I inni. 

Zdarzyło się, co nie?