W dzisiejszym przyjemnie
niedługim i łatwym w odbiorze tekście po raz drugi wchodzę w
polemikę z Petrą Bootman znaną także jako Naked Famele Giant.
Będzie o zabawach Trolli. Tak właśnie – Trolli. Bo to właśnie
im dostało się w jej tekście całkiem niezasłużenie, a także
grom planszowym z wczesnych lat 90. I tychże mam zamiar bronić ku
uciesze swojej i waszej.
Po pierwsze NFG stawia
nazbyt uogólnioną tezę, w brzmieniu: Śmiertelna
próba, Mag, Troll Foot-ball, wszystkie polskie wydania zagranicznych
tytułów.
Jest to tylko częściowa prawda – nie ma wątpliwości, że ŚP
oraz Mag są po prostu wydanymi bez poszanowania praw autorskich
grami, który jeśli dobrze pamiętam ukazały w piśmie Ares.
Jednakże w przypadku Troll Football mamy już do czynienia z grą
autorską, która jest klonem gry Blood Bowl – jasne, BB stanowi w
80% podstawę Troll Football, pewnie, że gdyby nie BB, to autorzy TF
nigdy sami by na to, że można zrobić podobną grę nie wpadli.
Umówmy się, że Troll Football nie jest oryginalny, lecz to ciągle
klon, gra silnie inspirowana, jednakże gra nieco inna niż oryginał,
a zatem nie jest jak uważa NFG - polskim wydaniem zagranicznego
tytułu jak to ma miejsce w przypadku ŚP czy Maga, a już w
szczególności nie jest piracką wersją, gdyż nie narusza
franczyzy Games Workshop związanej ze światem Warhammera. To
pełnoprawny klon - tak jak Sword & Wizardry jest klonem ODD,
jak Garou, Bang! czy Resistance: Agenci Molocha są klonami Mafii,
jak Duke Nukem jest klonem Wolfensteina, jak Fortuna jest klonem
Monopoly (nie – Eurobiznes to zrzynka).
Druga wątpliwa teza:
sugestie
autora recenzji, jak poradzić sobie z kiepskim wydaniem gry,
wskazują, że konieczność naprawiania gier, mimo że irytująca,
była czymś powszechnym, wskazuje,
że gra Troll Football była popsuta (no bo naprawia się rzeczy
wadliwe). Tylko, że jako posiadacz gry, zgodzić się mogę, że
rzeczywiście występowało w instrukcji kilka niejasności, niezbyt
upierdliwych zresztą, ale zaliczmy to jako punkt dla NFG i
recenzenta. W samej recenzji autor czepia się jednakże pierdół
około wydawniczych, które na moje oko wyolbrzymia i myślę, że
NFG tu dała mu się wpuścić w maliny i stąd zacytowana teza.
Wyliczmy te wady, które tak uwierają recenzenta z Magii i Miecza, i
które dziś pokutują stwierdzenie o konieczności
naprawiania gry:
Podstawki
większe niż hexy – fakt, były minimalnie większe, fakt kiedy w
jakimś fragmencie robił się ścisk, trzeba było nieco uważać. W
rozgrywce taka sytuacja miała czasem miejsce, czasem. De facto nie
stanowiło to problemu.
Niewygodne
przekręcanie sylwetek, które upady – fakt, było to słabe
rozwiązanie, na obronę Troll-Football dodam jednak, że w Blood
Bowl należało figurkę przewrócić – kto kiedykolwiek malował
figurki, wie że przewracania figurek trzeba unikać jak ognia, bo
się robią odpryski i trzeba malować. Tu akurat autor recenzji
wskazuje rozsądne rozwiązanie, aby taką sylwetkę (plaskacz)
oznaczyć wieszając na niej pasek kolorowego papieru.
Brak
na plaskaczach miejsca na wpisanie imienia – i tu już recenzent
(do tej pory rozsądny) popłynął na całego. Podpisanie równa się
dla mnie zniszczeniu gry. Ja oczywiście nazywałem swoich
zawodników, co jest o tyle łatwe, że każdy plaskacz ma swój
numer i po prostu miałem kartkę ze składem rozpisanym w zeszycie.
Poważnie? Pisanie po grze planszowej rozumiane jako „naprawa”?
Plansz
zbyt miękka – tutaj recenzent nie myśląc o konsekwencjach radzi
podkleić planszę tekturą. Oczywiście potrzeby nie było
najmniejszej. Plansza była wykonana z fajnego lśniącego papieru,
fakt to ciągle składany dwukrotnie arkusz, ale papier porządny i
mocny, na jakich dziś drukuje się plakaty dostępne w empikach.
Taka plansza była standardem i nikogo wówczas nie dziwiła – do
dziś takie plansze wykorzystywane są na potrzeby gier
strategicznych i to nie tylko w budżetowych grach spod znaku Taktyki
i Strategii (np. system B35), ale także wypasionych grach od GMT –
nie dalej jak w poniedziałek na takiej właśnie planszy grałem w
świetną Red Winter. Mało kto takie plansze podkleja, bo jest to
jak wspomniałem bardzo ryzykowne przedsięwzięcie, wymagające nie
lada wprawy – dziś o tyle łatwiejsze, że nie ma problemu z
dwustronną taśmą klejącą, ale i tak łatwo o błąd. Wówczas
trzeba było użyć jakiegoś kleju, a to mogło się skończyć
zabrudzeniem, nierównym naklejeniem i fałdami, bąblami powietrza,
nadmiernym zawilgoceniem a po latach i tak rozklejeniem. Co więcej
jeśli nawet ktoś by sobie z tym poradził, to musiał jeszcze
zdecydować, czy plansze ciąć na 4 kawałki – wówczas i tak by
chodziła rozjeżdżając się w trakcie gry (mogłaby się też
odkształcać – normalne przy kleju na wodzie), czy kleić cały
arkusz do dużego kawałka tektury – ale wówczas nie mieściłaby
się do pudełka i niszczała gdzieś na lub za szafą, czy też
przeciąć planszę w pośrodku prostopadle do krawędzi do połowy,
aby można ją było składać (tu ryzyko podarcia, bo trzeba
zostawić luzy). Każda z tych opcji – których nota bene recenzent
nie potrafi przewidzieć – może popsuć planszę do Troll-Football
w sposób nieodwracalny. A plansza jak wspomniałem była okej, żadne
z podobnych rozwiązań mnie przez lata nie zawiodło, i jak
dowiodłem ten rodzaj planszy stosowany jest z powodzeniem do dziś.
Gdzie
tu więc konieczność naprawiania gier? Bo ja jej nie widzę. Widzę natomiast u recenzenta Magii i Miecza znane do dziś czepialstwo.
Recenzenci z MiM chyba zawsze się czepiali rzeczy których nie wydali? ;)
OdpowiedzUsuńTrue story ;)
OdpowiedzUsuńE tam. ;)
OdpowiedzUsuń