poniedziałek, 7 grudnia 2015

Raspberry Pi i reedukacja humanisty


Raspberry Pi niebawem wyląduje na stacji kosmicznej i sądzę, że to dobra okazja, aby podsumować te kilka miesięcy mojej znajomości z Malinką.

Kupiłem ją w celach czysto edukacyjnych. Prawdę powiedziawszy Rasberryna miała mi dać to samo, co przed laty dał mi C64. Ma mi go zastąpić, bo o ile C64 to ciągle fajna maszynka, nie jest w żaden sposób perspektywiczna – zgłębianie jego tajemnic ma taki sens jak nauka języka kornwalijskiego. Nisza w niszy. Czy daje? Sprawdźmy.




Po pierwsze na bazie Raspberry Pi chciałem zgłębić zagadnienia związane z elektroniką, startując z pozycji absolutnego nooba, który ostatnią styczność z tematem miał na świetnych zajęciach z ZPT w ósmej klasie podstawówki. Jak mi idzie? No tak, mam już lutownicę, mam płytkę prototypową, multimetr, paczkę rezystorów, trochę kolorowych diod, jumpery. Lecz w sumie – na początek nie będę tego podłączał do Raspberry, bo boję się, że ją popalę. W sumie do tych prostych zabawach na razie nie jest mi potrzebna. Jak się wprawię, to może wówczas.

Po drugie: Raspberry Pi to dla mnie platforma do nauki linuksa. I tu sprawdza się świetnie z kilku względów. Choć wcześniej miałem już Ubuntu, Lubuntu, a także na innej stacji roboczej mam Minta, to właśnie na Raspberry Pi wkroczyłem na drogę załatwiania podstawowych nawet spraw za pomocą linii komend. Kupa z tym zabawy. A w zasadzie dlaczego na RPI, a nie na Mincie? No powiedzmy, ze Raspberry stanowi środowisko testowe. Nie ma na niej niczego czego nie bałbym się stracić. Oczywiście, wszystkie zadania jakie sobie realizuję są na poziomie prostej operatorki, ale widzę postępy, a każde sensowne użycie komendy przysparza mi wiele satysfakcji. Nawet tak prosta rzecz jak wbicie się na Raspberry po sieci lokalnej z Windowsa, poprzez Minta. Wiecie, ja po raz pierwszy w życiu zalogowałem się na gmaila, napisałem wiadomość, dodałem załącznik a to wszystko posługując się przeglądarką tekstową Lynx. Dlaczego? Bo dlaczego nie. Da się? No da. I to łącząc się z Malinką z daleka.

Po trzecie: nauka programowanie. Tu muszę przyznać, ze nie idzie mi to tak szybko jak oczekiwałem. Przez kilka dni realizowałem z dumą plan jednej instrukcji dziennie. A potem osiadłem na laurach, więc moja prosta gra ekonomiczna pisana w Pythonie3 pozostaje w fazie powijaków. Do tematu jednak wrócę, jak tylko stracę zapał do konsoli. Ale może po prostu pamiętając co pisałem w Basicu, stawiam sobie nazbyt obszerne, czasochłonne tematy.

Po czwarte: język angielski. Taką mam zasadę ustaloną z powietrza, że wszystko co napiszę na Raspberry Pi będzie wyłącznie po angielsku. To taki dodatkowy motywator, żeby zacząć zajmować się językiem, który leży nieco odłogiem, bo choć w biernym użyciu pozostaje od kilku lat, to na czynnym, w szczególności pisanym odłożyła się już spora warstewka kurzu. I muszę powiedzieć, że sprawdza mi się to wyśmienicie.

Oczywiście to samo mógłbym robić stawiając sobie maszynę wirtualną, lecz... no właśnie. Potrzebowałbym więcej RAMu, a to koszta, po drugie nie miałbym maszyny fizycznej, a po trzecie i chyba najważniejsze – zużywałbym więcej energii elektrycznej. Pobór mocy Raspberry jest znikomy, mogę tak jak teraz zostawić ją sobie załączoną na noc w domu, bo ponoć zjada 250 mW na rdzeń, czyli 1W jako całość. A to kilka set razy mniej niż stacja robocza.

Wielką zaletą Malinki, której nie da się przeliczyć na miliwaty czy miliampery jest niska wartość rozpraszająca – o ile się o to zadba. Wszystko co na niej instaluję ma wartość edukacyjną i pilnuję tego, aby nie łamać tej zasady. Wobec czego ryzyko, że wpadnę w wir jakieś gry czy innego rozpraszacza jest znikome. Jedyne o co się martwię, to o to, że doprowadzę do sytuacji, że chwycę wiele srok za ogon i źle rozłożę priorytety. No ale pilnuję, żeby się nie wkręcić np. w jakieś javascritpy, C czy skrypty w basha. Choć te ostatnie są pierwszy w kolejce i staną niebawem koniecznością.

O właśnie. Zastanawiam się jakby można użyć tego małego komputerka na niwie gier fabularnych. Macie jakieś pomysły?

5 komentarzy:

  1. A napisz ile bierze prądu zasilana tylko z usb (podejrzewam że z dwóch) bez wykorzystanego hdmi i innych? W jakim języku ją programujesz, lub jaki lubisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgodnie z instrukcją i specyfikacją. 2 ampery przy napięciu 5,5 V.

      Usuń
    2. Nieprawda mi działa bez problemu na 600mA

      Usuń
    3. @anonimowy: prawdą jest, że specyfikacja jest taka jaką podaje Zygmunt, i prawdą jest, że tobie działa na 0,6A, bo może. Problem pojawi się jak sądzę, kiedy zaczniesz wymagać od RPI 100% przez dłuższy czas. Producent podaje, że będzie zachowywać się niestabilnie.

      Usuń
  2. Nie rozumiem co masz dokładnie na myśli. To może powiem jak jest. Jednostka zasilana jest za pomocą 1 portu mikrousb, przez zasialacz/ładowarkę z telefonu komórkowego o paramaterach 0,7A / 5V. Mam też model 2B czyli ten ostatni jak do tej pory i najszybszy. Nie odcinałem w systemie HDMI choć to oszczędza ponoć 20mA. Standarowo przy łączeniu się po SSH, RPI ma włożone tylko wtyczkę internetową (bo kabel kosztuje 2 zł, a dongel aż 30) i wszystkie 4 porty USB mam wolne. Wiem, że USB i Ethernet też można w systemie odciąć, dla zaoszczędzenia energii.

    Ja jej nie programuję, bo to nie mikrokontorler, ale jak będę używał pinów GPIO to będę pisał to w Pythonie, bo postanowiłem przy okazji Raspberry Pi iść w jego stronę, gdyż najbardziej przypomina mi Basica.

    OdpowiedzUsuń