A wszystko przez to, że zechciało mi się znów spróbować starego. Nie ma co, chyba inaczej się nie da i prawda, z którą staram się walczyć zwycięża. To czego zasmakowałaś w pierwszej kolejności, będzie cię kusić do końca życia. Choćbyś się starał zostawić, choćbyś psy wieszał, choćbyś nowe pod niebiosa wynosił, przyjdzie ten moment, że spojrzysz przypadkiem, zerkniesz tylko i na nowo wszystko się zacznie, tak że sam się przyssiesz niczym macka paskudy rodem z Lovecrafta. Podziwiam chłopaków za ich zapał.
Najnowszy numer poświęcony grom na C64 można znaleźć w sieci. W środku: wywiad z Łosowski z zespołu Kombi, informacje o nowych (tak, tak) grach jakie ukazują się na tę wiekową maszynkę, mapy do starych hitów oraz wiele, wiele recenzji. Polecam: KOMODA #6
sobota, 26 maja 2012
wtorek, 15 maja 2012
Game of Month: Blood Bowl czy Ascension?
W ostatnim miesiącu spotęgowałem kontakty z
planszówkami, co radykalnie przełożyło się na liczbę nowo poznanych
gier. Postanowiłem wyjść naprzeciw grom stosunkowo nowym, z którymi do
tej pory jeszcze nie miałem kontaktu, jak i nadrobić trochę zaległości. I
jak to się często zdarza w takich przypadkach wynik tych spotkań jest
nieco zaskakujący, żeby nie powiedzieć paradoksalny. Odłożę na później
(lub na bezpieczne nigdy) pogadankę o niektórych tytułach, skupię się na
dwóch grach o tematyce którą nie specjalnie kocham. Fantasy.
W
tym temacie przerobiłem w tym miesiącu dwie gry karciane: Ascension
oraz Blood Bowl Manager. Dlaczego w wyniku kontaktu z nimi doświadczyłem
zaskoczenia? To proste – lubię dobre, znane mi klimaty fantasy, przeto
do każdej produkcji z tego gatunku, która ma albo niesprecyzowany świat,
albo świat mało mi znany, wymyślony na potrzeby gry, podchodzę z pewną
dozą niechęci. Lżej mają u mnie gry odnoszące się do realiów, które
zdążyłem poznać dzięki grom fabularnym, literaturze czy filmowi (choć
nie wszystkie). Warhammer ma zawsze dodatkowe punkty za pochodzenie.
Dodatkowo Deck-bulding nie jest tym, co specjalnie mnie jara, może to
dziwne – bo oczywiście doceniam odświeżającą falę którą przyniósł ze
sobą Dominion – ale wolę sobie talię złożyć przed grą, a najbardziej
lubię gotowce.
Ascension
Blood Bowl Team Manager
Zdaję
sobie sprawę, że bardzo trudno jest zmajstrować dobrą grę planszową o
tematyce sportowej. Znacznie łatwiej wykombinować odkrywczy wariant dla
hack'n'slasha. Na dobra sprawę jako piweca powyższej refleksji
powinienem był wiedzieć zawczasu, że jak nie posmaruję gry o snotballu
sporą warstwą fluffu, że jak się nie nakręcę, albo nie nawalę, to będą z
zabawy nici. Sport i planszówki, są jak pies z kotem, z tego związku
nic dobrego się nie urodzi.
Oczywiście, mam nadzieję, że nie zaskoczy was specjalnie ostatni akapit
– tyle już miałem zaskoczeń, że powinno wystarczyć. Bo jak się słusznie
domyslacie jest kilka sportowych planszówek, które zadają kłam tezie. A
jako, że Mistrzostwa Świata w Euro już niebawem, to postaram się
napisać słów parę, lekkim stylem człowieka niewyspanego o jednym z
takich cudów co są pochrzanione a szczekają.
niedziela, 13 maja 2012
RPG? Bitch please!
A może grałem w RPG tylko dlatego, że nie mogłem bawić się w planszówki?
Tylko dlatego, że akurat wpadłem w planszówkową dziurę lat '90. Może
tylko dlatego, że załapawszy się na Obcych, na Troll Football, czy w
samotne turnieje herosów w wyśmienitą Potyczkę, trafiwszy na
dekoniunkturę chwyciłem się RPG bo było pod ręką, bo było z kim zagrać?
No bo przecież kumple od Magii i Miecza, czy Eurobussinesu zaczęli
oglądać się za słoninami i myśleniem, jak tu skołować nowy dres, kogo
stuknąć, kogo zdziesionować, lookaniem za obcymi na osiedlu Utreht.
Wciągnąłem się, i owszem było świetnie, rozegrałem kilka naprawdę zapadajacych w pamieć sesji. Poszedłem dalej. Znalazła się okazja, aby działać społecznie w swoim hobby. Pobawić się w klub, pobawić się organizacje minikonwentu, larpów itd. Ale przecież środowisko erpegowców jest trudne, część z nas to "dosyć specyficznie pokomplikowane istoty", trudne jest też samo granie, a raczej jego odbiór w społeczeństwie. Bo o ile, łatwo zagrać w karty w knajpie, o ile łatwo rozłożyć Zombiaki II, o ile łatwo strzelić sobie w Ticket to Ride, a nawet w Grę o Tron, o tyle gra fabularna jako rozrywka wokalna wykracza poza stolik. Zamknijmy trzy grupy erpegowców rozgrywających sesje w jednej sali na konwencie - pozabijają się, bo dźwięk potrzebuje przestrzeni. Planszówkowicz tego nie doświadcza, gra skupia się na stole, język jest meta językiem i jako taki jest postrzegany, nikogo nie denerwuje offtopic.
Nawet konwent im łatwiej zorganizować. Znajdź salę - może być jedna i duża, wstaw do niej stoliki i opcjonalnie krzesła. Gry sami przyniosą, sami się rozłożą, znajdą sobie graczy. Nie potrzeba prelekcji. Zajmą się sobą sami. Nie musisz martwić się o to, że ktoś nie napisze konspektu, że nie dojedzie, że oleje, że przyjedzie nie przygotowany. To, że lubisz NS HEX a ja Wysokie Napięcie nie znaczy, że jesteś gorszy czy lepszy - masz inny gust, możemy spotkać się przy Grze o Tron. Nikt ci nie wmawia, że grając w Runebounda jesteś upośledzonym turlaczem... Ach, mam świadomość jak bardzo błądziłem.
Wciągnąłem się, i owszem było świetnie, rozegrałem kilka naprawdę zapadajacych w pamieć sesji. Poszedłem dalej. Znalazła się okazja, aby działać społecznie w swoim hobby. Pobawić się w klub, pobawić się organizacje minikonwentu, larpów itd. Ale przecież środowisko erpegowców jest trudne, część z nas to "dosyć specyficznie pokomplikowane istoty", trudne jest też samo granie, a raczej jego odbiór w społeczeństwie. Bo o ile, łatwo zagrać w karty w knajpie, o ile łatwo rozłożyć Zombiaki II, o ile łatwo strzelić sobie w Ticket to Ride, a nawet w Grę o Tron, o tyle gra fabularna jako rozrywka wokalna wykracza poza stolik. Zamknijmy trzy grupy erpegowców rozgrywających sesje w jednej sali na konwencie - pozabijają się, bo dźwięk potrzebuje przestrzeni. Planszówkowicz tego nie doświadcza, gra skupia się na stole, język jest meta językiem i jako taki jest postrzegany, nikogo nie denerwuje offtopic.
Nawet konwent im łatwiej zorganizować. Znajdź salę - może być jedna i duża, wstaw do niej stoliki i opcjonalnie krzesła. Gry sami przyniosą, sami się rozłożą, znajdą sobie graczy. Nie potrzeba prelekcji. Zajmą się sobą sami. Nie musisz martwić się o to, że ktoś nie napisze konspektu, że nie dojedzie, że oleje, że przyjedzie nie przygotowany. To, że lubisz NS HEX a ja Wysokie Napięcie nie znaczy, że jesteś gorszy czy lepszy - masz inny gust, możemy spotkać się przy Grze o Tron. Nikt ci nie wmawia, że grając w Runebounda jesteś upośledzonym turlaczem... Ach, mam świadomość jak bardzo błądziłem.
W ciągu ostatniego miesiąca poznałem z 10 fajnych planszówek, a na RPG trudno jest zebrać ekipę. Dlatego przypominam tekst sprzed prawie 6 lat, który popełniłem na moim Polterblogu. Te słowa chyba najlepiej oddają moją aktualną sytuację. Na zdjęciu: Raquel Welch jakby ktoś nie wiedział.
czwartek, 3 maja 2012
Pogromcy mitów: BattleTech
Ogromne maszyny kroczące budzą mój podziw. Zrozumiałe jest,
że nie prędko – a raczej nigdy – takie cuda nie powstaną. Wiecie – Gwiezdne
Wojny i te czworonożne przerośnięte krowy, inne jatamany, ewangeliony czy
choćby Robot Jox to dosyć głupawe wymysły fantastów. Nie, nie ma szans – mogę
liczyć co najwyżej na karierę czołgisty. Dowodzić Mechem mogę jednak na
planszy. Winien jestem jednak przeprosiny grze, którą bardzo źle oceniłem i
notorycznie odmawiałem z nią kontaktu. O tak. Szanowna gro BattleTech – jest mi
przykro, że przez lata cię unikałem, sama jednak rozumiesz, że ten okres był
dla mnie karą samą w sobie.
Prawda jest jednak taka, że BattleTech nie trafiał do mnie
ze względu na tzw. fluffu – naczytałem się go przed laty w Magii i Mieczu,
wyszedł mi bokiem. Klany-firany, ciemne wieki i dżihady – dużo liter, a mało
radości. To tylko część prawdy.
Pobieżna analiza reguł, głosy stąd i stamtąd, relacje z gry
rozmaitych osób sprawiły iż miałem wrażenie, że nie jest to gra która mi
siądzie. Spotkałem się np. z opinią, że zawsze lepszy będzie Mech cięższy, niż
dwa ważące od niego o połowę mniej. Że jeden ważący 100 ton, rozwali 10
ważących po 10 ton. Tak więc cały ten złożony system budowy Mechów od podstaw
można wywalić do kosza – bo zawsze robisz jednego megaprzepaka. To wszystko
sprawiało, że raczej byłem od Battletecha dalej niż bliżej.
Byłem zdumiony możliwościami tej w sumie dosyć prostej gry.
Każdy z graczy dostał mecha o nieco innej specyfice – mój na ten przykład
posiadał tylko dwa rodzaje :broni rakiety dalekiego zasięgu oraz PPC, był więc
świetny na dalsze dystanse. Miałem też silniki skokowe oraz nawet fajny
pancerz. Kumple mieli większy wybór uzbrojenia, ktoś miał ekstra chłodnice, ale
mniejszą mobilność, kto inny zróżnicowane zabawki, dobrą szybkość ale tendencję
do błyskawicznego przegrzewania się. Mechanika prosta i szybka – co turę jakaś
fajna akcja.
Fajną sprawą jest wpływ zarówno ruchu własnego, jak i ruchu
przeciwnika na celność, możliwość zwrotu, strzelania do wielu celów. No i to co
mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło czyli symultaniczność tury walki – sprawdza
się elegancko.
Gwoli ścisłości dodam jeszcze, że graliśmy w starą polską
edycję gry, więc możliwe, iż odstawaliśmy zasadami od tego co system zawiera
obecnie (choć po przeczytaniu QuickStarta specjalnych różnic nie widzę – chyba
kwestie kosztów terenu „opodatkowaliśmy” inaczej).
Subskrybuj:
Posty (Atom)