W zeszłym roku odwiedziłem mniej więcej tyle konwentów, ile przez całe życie do roku 2010 (gwoli ścisłości to mógłbym powiedzieć, że za pomocą skypa odwiedzam 123 konwenty rocznie, ale po co się spierać o to, kto ma lepszą pompkę do enlardżowania i jakie za jej pomocą osiąga wyniki).
Po trwającej wiele lat przerwie, pierwszym konwentem na którym wylądowałem był R-kon. Tam unaocznił mi się fakt, że na konwentach już się nie wali do ryja, a zamiast tego gra się po nocach w Neuroshimę i planszówki.
Następną imprezą byli Rycerze Okrągłego Spodka – konwent planszowy i bitewniakowy. Zafundowałem ludziom z Białegostoku nielegalną premierę karciani Zombiaki II (wyprzedziłem oficjalną o kilka godzin), szybko podłapałem śpiewny akcent. Bardzo mile wspominam ten wyjazd, bowiem totalnie rozbił w mojej głowie podział na Polskę A i tzw. B – droga na Białystok jest wspaniała – to na niej po raz pierwszy przekroczyłem barierę 145 km/h moim błękitnym Seicento o przebiegu niemal 200 tys. km. No i oczywiście zamiast białych niedźwiedzi spotkałem tam Erpegisa, który na tym planszowym konwencie prowadził rpg – konkretnie Wolsunga.
Dalej Grojkon, czyli impreza, która miała potwornego pecha – najpierw katastrofa smoleńska, a potem powodzie. Termin konwentu przesuwano kilka razy, lecz w końcu udało się odpalić największą na śląsku imprezę RPG (ten Śląsk, to mi wyboczycie cysorzoki, co?). Widać, że robi ją twarda i niezłomna ekipa, której morale nie sposób zachwiać. Warto tam być.
Do tego roku miałem w głowie starą mapę konwentową, wiecie, taką sprzed 10 lat. I na tej mapie nie było Warszawy – może dziś trudno to sobie wyobrazić, lecz dawno, dawno temu, stolica się w stawce nie mieściła – rządził Kraków. W tym roku byłem na Avangardzie – ekstra impreza, a dla mnie znak czasów – dziś nie liczy się Kraków, zamiast tego jest masa dużych konwentów w innych miastach. Super było spotkać znajomych z Białegostoku.
Dalej Tricon, czyli Polsko-czesko-słowacki Eurocon – impreza dla fanów literatury fantastycznej i to się nigdy nie zmieniło. RPG i planszówki zesłano na czeską stronę miasta Cieszyn. Byłem świadkiem totalnej niekompetencji organizatorów po tamtej stronie (czyli Czechów), widziałem też, jak nasi walczą z bałaganem i przejmują kontrolę, jak robi się z tego wszystkiego taki „fantastyczny anschluss.”
Inne Sfery, czyli konwent Wrocławski, zapamiętam jako jeden z najbardziej pracowitych konwentów, mimo że już na Avangardzie Portal ostro szalał z punktami programu. Prelekcja, stoisko, wolne, prelekcja, stoisko, wolne – wszytko rozliczane godzina po godzinie. W tym wszystkim jednak fajni ludzie, organizatorzy, uczestnicy oraz wydawcy.
Sezon zakończyłem, odwiedzając Wrocław po raz wtóry, na planszówkowej Grartislavii, którą współorganizowali ludzie zamieszani w Inne Sfery. Zostałem zaszokowany tym, co ekipa wycisnęła z gry karcianej Zombiaki 2: Atak na Moskwę – finał rozegrano na żywo, z udziałem całej armii zombiaków, autobusem, tramwajem, trabantem i karabinami. We Wrocławiu mieszkają naprawdę zakręceni ludzie.
Konwenty, kiedy stoi się po drugiej stronie, kiedy jest się w zasadzie współorganizatorem, to harówa, lecz bardzo satysfakcjonująca. Jednakże będąc w tej roli, nie możesz w żaden sposób ocenić takiego konwentu – przy odrobinie szczęścia, zawitasz na jednej, może dwóch prelekcjach. Co więcej, jesteś bliżej organizatorów, i widzisz jak się pocą, wiesz, że mają jeszcze więcej roboty niż ty, że usiłują ogarnąć 20 razy większy obszar niż twój. Podziwiam organizatorów – walczą przez co najmniej 20 godzin na dobę, przez 3 czy 4 dni. Niewsypani, nękani przez pomocników, współorganizatorów i uczestników pytaniami typu: gdzie jest drabina, co z moją akredytacją, nie mam sali na prelekcję, potrzebuję miotły, skończyły się długopisy, chcę się podłączyć do internetu, gdzie jest rzutnik etc... zawsze pomagają, choć wyglądają jak Zombie, choć pod powieki przylepiają plastrami do czoła. Szacun.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz