Początkowo nie braliśmy Marcina pod uwagę. Był naszym znajomym z klasy, ale spoza paczki. Kiedy myśmy gadali na przerwach o fantastyce, fizyce i tym podobnych pierdołach, Marcin gadał z laskami. Jednak, na jakimś pierwszym wyjeździe – zdaje się do muzeum w Raciborzu, przykleił się do nas w czasie wolnym. Wpadliśmy razem do księgarni na rynku, trafiliśmy na kilka podręczników do RPG i od słowa do słowa wyszło na to, że ma chłopak chęci. Jako, że nie mieliśmy u kogo grać, zaproponowaliśmy, że bierzemy go do składu jeśli pozwoli nam grać u siebie. Przystał na to ochoczo.
W Cyberpunku zrobił sobie postać Biznesmena – oczywiście był to wybór fatalny, jak każdy chciał grać Solosem – ale mieliśmy już dwóch. Na karcie postaci do CP2020 było spore miejsce na wizerunek postaci, Marcin przykleił tam sobie zdjęcie Sallyego – tego białego indiańca, który był chłopakiem Dr Queen. Totalna siara, ale jakoś zdzierżyliśmy – była nam łatwiej, bo kumpel,który grał technikiem walnął w tym samym miejscu zdjęcie Robocopa.
Biznesmen Marcina po paru sesjach poruszał się po mieście w Metalgearze, nosząc w plecaku z 10 sztuk broni na każdą okazję – chyba jako jedyny posiadał egzemplarz Barret-Arasaka 20mm – spluwę, która zadawała 4k10 obrażeń, do tego FN-RALa, ze dwa Uzi, sporo granatów i ciężki pistolet. Generalna żenada.
Dlaczego o tym piszę? Marcinowi chyba bardzo zależało. W ciągu roku stał się moim ulubionym graczem. Podciągał się tam gdzie mógł. Zaczął erpegi traktować serio, tak jak się traktuje hobby. Szybko wyhaczył kiosk, w którym można było kupić Magię i Miecz. Łykał każdą informację, która podnosiła jego umiejętności. Zaczytywał się Skrótem do R'yleh. Marcin szybko stał się najlepszym moim graczem. Po prostu wciągnął się. Razu pewnego napisał do MiMa, opublikowali jego tekścik dziale Puszka Pandory. Przeszedł drogę od zera do bohatera.
Kiedyś przychodzę do niego przed sesją, a on wyskakuje na mnie z kocem. Mówi – Bierz, ten róg i pakuj się na parapet. Wyobraźcie sobie, że koleś nawbijał gwoździ w okno, żeby można było je zasłonić czymś grubym. Naczytał się tego Miłosza i poszedł za ciosem. Na jakimś wyjeździe wakacyjnym kupił jakiś kuferek, bo miał dobrze wyglądać na sesji jako gadżet. Innym razem był gdzieś i dojrzał fajny lampion, wyciągnął kasę i kupił – też na sesje, żeby sobie nikt włosów świeczką nie popalił.
No i oczywiście nigdy się nie spóźniał – no bo jak, to jego mieszkanie. Graliśmy co sobotę, odwoływał sesję tylko w szczególnych wypadkach. Marcin to był mój najlepszy gracz. Ten tekst mu się w końcu należał.Takich graczy wam życzę.
Dziś, tj. 9 stycznia 2010, sponsorem bloga jest TheTatoo.pl oraz Droga do rewolucji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz