Najzwyklejsze realia. Brzmi idiotycznie, banalnie, skąpo – ale to jest odpowiedź na stawianą przez Sejiego kwestię. Nie przepadam za odjechanymi settingami – są dla mojej wyobraźni niczym za ciasne buty, uwierają, koślawią, sprawiają, że kuśtykam, potykam się. Uwielbiam poznawać je jako gracz, jednak dla mnie jako MG stanowią nielichą mordęgę. Wszytko przez durny paradygmat bycia w zgodzie z realiami, dbania o spójność. Zrobiłem się nazbyt leniwy.
Jeśli myślę o fantasy, to jak ryba w wodzie czuję się w Kryształach Czasu. System wielokrotnie poniżany, wyśmiewany, opluwany, kopany, niemal już zapomniany. To wspaniała gra fabularna dla ignoranta, który nie ma czasu ślęczeć nad szczegółowymi opracowaniami (czy to historycznymi – żeby nie palnąć głupstwa w Dzikich Polach lub L5K; czy to źródłowymi – żeby nie strzelić babolem w kwestii opracowanej w ósmym klan-nation-tribe booku do trzeciej edycji).
Kryształy Czasu dają mi pełnoprawny świat fantasy, w najczystszej postaci. Świat już na starcie znacznie bogatszy od AD&D2 – więcej grywalnych i inteligentnych ras, więcej sensownych profesji. Zdefiniowany wyjściowo, ubrany w podstawową geografię, strzęp historii i jedno dobrze opisane miasto. Świat, w którym czarodzieje po prostu rzucają czary – nie są naznaczeni piętnem chaosu ani nie igrają z paradoksem. Świat zrobiony na modłę zwykłego fantasy – bez fajerwerków. Świat w którym przejdzie wszystko co wymyślę lub zwędzę z innych gier (jeśli będzie mi to potrzebne).
Kiedy myślę o Warhammerze, widzę te mroczne lasy pełne żółtawych ślepi, widzę ciasne miasta o wąskich uliczkach pełnych cieni. Widzę kupę klimatu, ale nie widzę życia. To fajny świat bawiłem się w nim setnie. Lecz kiedy zamknę oczy myśląc o KC, widzę ulice Ostrogaru pełne ludzi, słyszę gwar, widzę lektyki, kamienne jaszczury, widzę reptiliona, który przeprasza półolbrzyma, że go nie chcący podciął ogonem. Widzę zwiewne niewiasty o sterczących cycuszkach prześwitujących przez skąpe szaty – śpiewając i tańcząc wchodzą do świątyni Setha. Widzę krasnoludzkiego kupca dobijającego targu z hobbitem. Nic nie poradzę, że nie widzę tego wszystkiego gdzie indziej. Jeśli gracz zaczepi mi przypadkowego NPC, to od strzału wiem o czym z nim gadać.
Mogę dowolnie dozować władzę Katana – uczynić go krwawym tyranem lub światłym cesarzem. Naczytawszy się Krwi Elfów mogę poprowadzić elfy na partyzancką wojnę. Oczywiście, że wszędzie mogę, ale mam jakieś tam opory przed przekraczaniem granic settingu. No bo niby mogę na potrzeby kampanii uznać, że w Warhammerze krasnoludy mają trzy zwaśnione ze sobą państwa i toczą bratobójczą wojnę, a w tym czasie ludzie zamykają elfy w gettach i zbierają się do ostatecznego rozwiązania ich trudnej kwestii. Lecz chwalić się tym przecież nie będę – bo zjedliby mnie radykałowie, a i wyjadacza do gry jeśli zajdzie potrzeba nie dołączę, bo mu to przecież gryźć się będzie – bo to niezgodne z duchem, z gawędą, niesmaczne jak parówki z dżemem.
Te najczystsze krysztalowe realia fantasy pasują mi najbardziej. Zawsze wiem co i jak, zawsze wiem, kto z kim przeciw komu, zawsze, zawsze wiem dlaczego. Całe legiony pluły na KC-ty. To tak poniżony system, że czegokolwiek bym nie poprowadził, to już go bardziej nie poniżę. A to dla mnie szalenie ważne.
Dzieki! Dodane. :)
OdpowiedzUsuńNie zależnie ile kalkulatorów potrzeba by wnieść pod niebo toporomiecz, Kryształki zawsze coś w sobie miały. Czy to przebogaty świat, czy rozgrzane słońcem ilustracje Musiała. Dla mnie pozostaną zawsze moim pierwszym kontaktem z rpg :D
OdpowiedzUsuń