środa, 6 sierpnia 2025

Talislanta - omówienie systetmu - część pierwsza

 

Na jednym z pierwszych spotkań klubowych, podszedł do mnie kolega (tym razem młodszy o jedno erpegowe pokolenie) podjarany pewnym odkryciem: Ty - rzekł - oni tu mają taki zakręcony system. Stary taką grę fantasy, w której nie ma elfów, krasnoludów - stary, w nim nie ma nawet ludzi. I da się w to grać? - zapytałem. No pewnie - potwierdził. Na gębę nie chciałem uwierzyć, że da się w to grać nie popadając w dysonansy poznawcze, doświadczenia totalnej obcości. Miałem w pamięci zgrzyty z prawie ciepłego jeszcze ED - w którym przecież tylko zmodyfikowano nieco tolkienowskie rasy i dodano kilka nowych. Zadawałem sobie pytanie, czy jako gracz moge odnaleźć się w świecie, który w moim ówczesnym przekonaniu nie odnosi się do niczego co bym znał?

Niniejszy tekst jest repostem wpisu sprzed ładnych paru lat, który powstał z okazji Karnawału Blogowego. Podręczniki do kolejnych edycji Talislanty autor udostępnił za darmo, zachęcam do przejrzenia. Talislanta 3 edycja. Tekst przypominam, bo pałam do tej gry niesłychaną miłością, doceniam bardzo spójną i prostą mechanikę, przebogaty świat, oraz orientalny klimat postapokaliptycznego fantasy. 

Talislanta była wówczas grą w Polsce praktycznie nieznaną (i tak jest do dzisiaj), choć z pewnością za wielką wodą cieszy się wciąż jakąś popularnością, wszak może pochwalić się aż pięcioma edycjami. Trudno mi ocenić ilu graczy zetknęło się z nią w naszym kraju. Kolega z klubu, który nam tę grę prowadził dysponował konwentową kserówką podręcznika (do aktualnej wówczas trzeciej edycji), musiał zatem istnieć co najmniej jeden ośrodek, w którym grano na oryginale.

Po pierwsze i najważniejsze, Talislanta to oryginalny fantastyczny setting - magiczny postkatastroficzny świat, zaopatrzony we własną historię, swoiste kultury, obyczaje, florę i faunę. Wiele standardowych konwencji występujących we współczesnej fantasy, między innymi elfy, krasnoludy i halfilngi nie są obecne. [...] W skrócie, Talislanta oferuje nowy świat zaprojektowany jako wyzwanie i przyczynek do zabawy nawet dla najbardziej wypalonych (zmęczonych konwencją - przyp. Neurocide) fanów fantasy.
Wprowadzenie do Talislanty


Rozdział Pierwszy - Talislanta: rzut okiem

Na początku wita nas krótka historia świata. Nie będę wnikał. Powiem tylko, że minęło trochę czasu od wielkiej katastrofy - w czasie której dawni władcy świata Archeanowie zamieszkujący w unoszonych siłą magii miastach dosłownie upadli. Dzięki temu podludzie (sub-mens - głupio pisać podludzie, kiedy żadnych ludzi w grze nie ma, ale trudno, język mam ubogi), którzy dotąd służyli Archeanom zyskują wolność oraz dostęp do magii. Nie przepadam za historiami światów fantasy, wiec starczy wam tyle - plus dla autorów, że nie pisali w niej totlanych bzdur, oraz że całość zawarli w kliku średniej wielkości akapitach.

W dalszej części rozdziału mamy już rzeczy bardziej użyteczne. Oto znajdziemy się w roku 620 Nowej Ery. Z treści niezbicie wynika, że każda kolejna edycja gry przesuwała punkt startowy - a więc mamy tu jakąś story line (a myślłlem, że to pojęcie narodziło się przy okazji L5K). Już na starcie autor wywala też główny konflikt tego świata - oto odradza się Tirshata, koleś który chce zjednoczyć co dziksze plemiona podludzi i podbić tę część świata, która przywłaszczyła sobie spadek (sic!) po Archeanach. To lubię - świat w targany konfliktami (już choćby w tym Monastyr jest lepszy od Warhammera, że co drugi kraj się napierdziela z sąsiadem).

W tym rozdziale też poznajemy wszystkie państwa świata. Autorzy mądrze je pogrupowali. Regiony poznajemy kolejno wg. ważności: The Seven Kigdoms, Wilderness of Zaran, The Western Lands, The Estern Lands, The Desert Kingdoms, The Northlands, The Central Regions, The Far Isles, The Wild Coasts. Na każdy z wymienionych regionów przypada po kilka państw, krain lub wspólnot plemiennych. Ich opisy bywają krótkie lecz treściwe - mowa jest o mieszkańcach, ważniejszych ośrodkach, konfliktach. Całość stanowi kompletny opis wszelkich organizmów państwowych występujących w świecie Talislanty. Tu po raz pierwszy połapałem się, że ten świat - choć tak innych, jest wewnętrznie spójny. Jeśli gracze wybiorą się do dowolnej krainy, MG będzie wstanie im ją opisać. Kolejny plusik dla twórców.

Kolejne kilka stron poświęcono na Przewodnik Podróżnika, w którym opisano kolejno: lokalne zwyczaje, waluty i monety z jakimi może się spotkać podróżnik, wspomniano o szlakach naziemnych i nawodnych, a także o metodach poruszania się nimi. Także o podróżach powietrznych - tak, tak mamy tu i podniebne żaglowce, ścigacze. Będzie jeszcze o nich mowa.

Interesujący jest opis używanych monet. W grze używa się 10 walut. Najpopularniejsze są złote lumeny, akcepotwane w większości krain. Zandirskie kreszczenty mają kształt półksięzyca i warto są aż 10 zl, lecz tylko w Zandirze, wszędzie indziej liczone są za 1. Dracartańskie piramidy (trójkątne) warte są pół lumena - wszędzie po za Rajanistanem, gdzie posiadanie ich karane jest śmiercią. Jest też kilka innych, oraz monety które wyszły z obiegu, antyczne o wartości kolekcjonerskiej.

Bardzo cenne są informacje o zwyczajach. Udając się z cywilizowanych Siedmiu Królestw do Dzikich lądów Zaran dobrze jest wiedzieć, że plemiona Daneleków mają w zwyczaju zabijać przybyszów, którzy korzystają z należących do nich oaz; że kupiec orgoviański któremu za towar nie zapłacisz innym towarem lecz monetą uzna, że próbujesz go obrabować, co licho się dla ciebie skończy; że członkowie klanów wojennych Za, piją krew zarżniętych przeciwników aby zyskać ich siłę. A to tylko próbka.
Talislanta jest więc światem obcym, który już po lekturze pierwszego rozdziału staje się nam znany i to w stopniu wręcz niespotykanym. Bo zastanówmy się jak wiele z popularnych gier fabularnych wrzuca opis świata już na dzień dobry? Zastanówmy się też, w którym podręczniku podstawowym już w pierwszym rozdziale dostajemy taką masę sensownego mięcha? Pominę milczeniem książki telefoniczne składające się z zasad - takie jak D&D 3ed, czy Earthdawn.

Ostatnie dwie strony rozdziału poświęcono kosmologii. Dowiemy się zeń, że Talislanta krąży wokół układu podwójnego, a dokoła niej krąży zaś 7 księżyców - nie wiem co na to astrofizyk, jak łyknąłem. Potem jeszcze o siedmiu planach - nie wnikam. Tu też uwidacznia się, że sponsorem Talislanty jest liczba 7. Siedem królestw, siedem planów, siedem księżyców - podpowiem - to jeszcze nie koniec.

Rozdział drugi: Zasady
Zanim zacznę omawiać ten rozdział przywalę kolejnym osobistym wtrętem. Jedną z istotnych wad gier takich jak D&D 3ed czy Earthdawn jest poziom rozbudowania mechanicznego. W pierwszej trzy tony featów, w drugiej jakieś dziwaczne rozróżnienia na kręgi, poziomy, kostki. De facto podręczniki podstawowe to opasłe tomiszcza wypełnione w 90% mechaniką - przebrnięcie przez 200 bitych stron urzędniczego języka jest ponad moje siły.

Machnika Talislanty jest niezwykle prosta. Jej urok zaklęty jest w jednej niewielkiej tabelce (Action Table), która informuje o stopniu sukcesu. Dokładniejszy opis mechaniki zajmuje tylko 20 stron. Kluczową kością w Talislancie jest k20 - używamy jej do rozstrzygania testów. Innych kości używa się jedynie do ustalania obrażeń.

Postać opisana jest następującymi współczynnikami. Inteligencja, Wola, Percepcja, Charyzma, Siła, Zręczność, Wytrzymałość, Szybkość. Zazwyczaj przyjmują one wartości z zakresu od -2 do +3, nierzadko jednak te widełki bywają rozszerzone np. Ferrański złodziej ma zręczność na poziomie +8, a Yrmaniański Dzikus charyzmę i percepcję na pozimie -4.

Każda postać posiada też pewne umiejętności - startowo na poziomie +1. W odróżnieniu od współczynników można je rozwijać w trakcie gry, kiedy postać awansuje na kolejny poziom. System rozwoju postaci jest ciekawy. Każdemu archetypowi przypisane są pewne umiejętności odpowiednio pogrupowane. Główne, drugorzędne i poboczne. Te pierwsze zwiększają swoją wartość na każdym poziomie rozwoju postaci. Drugorzędne podobnie, lecz co drugi level. Na umiejętności poboczne trzeba wydawać punkty odrębnie.

Jak system działa w praktyce? Załóżmy, że nasz Ferrański Złodziej próbuje otworzyć zamek skrzyni, w której jak sądzi kryje się drogocenny naszyjnik. Wiemy już, że jego zręczność wynosi +8, otwieranie zamków to jego umiejętność główna więc jeśli ma już 3 level to i ten skill ma wartość +3. Razem 11. Mistrz gry zerka do notatek, z których wynika, że dostępu do skrzyni chroni solidny zamek (MG modyfikuje trudność od +10 dla czynności banalnie prostych, do -10 dla tych diabelnie wykręconych) o trudności -6. W sumie wychodzi +5. Teraz rzucamy kostką i do jej wyniku dodajemy wcześniej wyliczoną sumę. W zależności od ostatecznego wyniku postać może osiągnąć totalną porażkę (0 i mniej), porażkę (1 do 5), częściowy powodzenie (6 do 10), powodzenie (11-19) oraz krytyczny sukces (20 i więcej).

Jak widać dla Ferrańskiego złodzieja taki zamek to bułka z masłem, bez rzutu osiąga częściowy sukces - nawet w tym przypadku prawdopodobnie otworzy zamek, lecz straci na to więcej czasu niż zakładał. Pamiętajmy jednak, że jego zręczność +8 to bardzo wysoka wartość.


Aby wyciągnąć fajną mechaniczną perełkę postawmy przed tą samą skrzynią Łowcę z plemienia Daneleków. Właściciel skrzyni zrządzeniem losu znalazł się wraz ze swym skarbem na pustyni. Chcąc uzupełnić zapas płynów przystanął w Oazie. Jak wiemy już, Danelekowie bardzo tego nie lubią - urąbali mu łeb. Jeden z nich postanowił otworzyć skrzynię. Jego zręczność wynosi 0, a na dodatek nie posiada on stosownej umiejętności. Modyfikatory mówią, że ma -5 i jeszcze rzut kostką k20. Na szczęście nie całkiem. Postaci, które wykonują testy nie posiadając odpowiedniej umiejętności rzucają k10 zamiast k20. W najlepszym przypadku nasz Danelek zaliczy porażkę. Szczyt elegancji.

Opisałem mechaniczne serce systemu. W dalszej części rodziału dowiemy się jak wyglądają testy przeciwstawne, walka wręcz oraz strzelecka, rzucanie czarów. Wszystko to jednak oparte jest o ten sam mechanizm. Także w tym miejscu dowiemy się jak dokładnie wygląda rozwój postaci, kiedy awansujemy na następne poziomy oraz ile kosztują umiejętności poboczne. Jeśli będzie potrzeba z chęcią jeszcze o tym napiszę.

W tym miejscu robię ciach - niby w karnawale staramy się zawrzeć to co trzeba w jednym tekście, lecz materia Talislanty wciągnęła mnie na nowo i jak widać rozpisałem się nieziemsko. Żeby nie męczyć was i siebie o kolejnych tym co zawierają kolejne rozdziały tego fascynującego podręcznika napiszę niebawem. Postaram się też uzupełnić ten wpis (oraz następne) o stosowne ilustracje.

niedziela, 27 lipca 2025

Hobby Update: Czerwiec i Lipiec 2025 - Black Seas - kampania

Zakończyliśmy kampanię w Black Seas. Rozegraliśmy cztery niezapomniane bitwy, które z których dwie na zawsze zapiszą się mojej pamięci. Nigdy bowiem wcześniej, ani później jak się okazuje, wiatr tak bardzo nie popsuł mi szyków. Kampanię wtopiłem sromotnie, udało mi się ledwie zremisować jedną z bitew, a w każdej innej ponosiłem porażki. I choć bawiłem się dobrze, to frustracja spowodowana zmianami wiatru w grze, w kluczowych momentach, będzie nośnikiem zapisów w pamięci.  






sobota, 31 maja 2025

Hobby Update: Maj 2025 - Black Seas - kampania & Roller Skating Games

Kwiecień i maj upłynął mi na rozpoczęciu kampanii w Black Seas. Aktualnie mamy za sobą dwa scenariusze - pierwszy wtopiłem, drugi zremisowałem. W czerwcu trzecia bitwa. 

Aura na dworze lub polu (bo trzeba szanować małopolan) nie sprzyja raczej siedzeniu w domu, i spędzaniu czasu na morskich bitwach, za to zdaje się idealna, żeby założyć roleczki i pośmigać trochę po mieście. Po roku jazdy, nie straszne są mi już górki, ani dziury w nawierzchni, czy studzienki ściekowe, bo do przodu jeżdżę już raczej swobodnie. 

Gdyby ktoś chciał zacząć jazdę na rolkach, to serdecznie mogę na początek polecić rolki Oxelo MF 500 - które oferują zadziwiającą jakość buta oraz lekką i wytrzymałą szynę. To wszystko w cenie poniżej 450 złotych. Jeżdżę na nich od roku i pewnie pojeżdżę na nich przez najbliższe parę lat - bez problemu wytrzymują skoki, dają radę na skate parku, wspaniale pasują do mojej stopy. Świetne do free ridu. 

Oczywiście, że czynniki osobnicze takie jak rozmiar czy kształt stopy wpłyną na nieco inny doświadczenie, nie mniej jednak to bardzo porządne rolki, w świetnej cenie.







.  

niedziela, 23 marca 2025

Hobby Update: Marzec 2025

Udało się rozegrać scenariusz numer 7 z podręcznika, zatytułowany Costal Raid. Zadaniem atakującego gracza jest przedostać się do portu obrońcy i przetrwać w nim 2 całe tury na kotwicy. Zadaniem broniącego jest uniemożliwienie tego zadania poprzez niedopuszczenie do przekroczenia strefy portu, albo poprzez wyeliminowanie z gry połowy okrętów przeciwnika - licząc w punktach. 

Scenariusz wymagający od atakującego pośpiechu, jeśli zdecyduje się na atak za pomocą największych i jednocześnie najwolniejszych okrętów, nie może ona sobie pozwolić na manewrowanie i potencjalną utratę szybkości. Jako obrońca tej szansy jednak nie zauważyłem, skupiając się głównie nie na blokowaniu, lecz na strzelaniu do przeciwników. I choć przyniosło mi to wiele satysfakcji, to jednak nie uratowało wyniku. Rzutem na taśmę Marek spełnił warunki zwycięstwa. 

Ach, może gdybym pamiętał o tym, że fort broniący portu miał specjalną zasadę Red Hot Shot, która sprawia, że przy każde trafienie krytyczne powoduje dodatkowo pożar, poszłoby mi troszkę lepiej. Z pewnością francuski 1st rate poszedłby na dno wcześniej, umożliwiając solidny ostrzał okrętów 3 klasy i może nawet eliminację, któregoś z nich.  

 

Flota francuska

Flota brytyjska


niedziela, 2 lutego 2025

Hobby Update: Styczeń 2025

 A jednak udało się odpalić Potwora Tygodnia, choć okoliczności rzucały same kłody pod nogi. Jeszcze w grudniu, w okresie między świątecznym przygniotła mnie grypa, niwecząc wszelkie szanse na regeneracyjny odpoczynek i czas dla siebie. Następnie, tuż po nowym roku, płynnie wszedłem w kolejną infekcję górnych dróg oddechowych, gdzie smagany byłem druzgocącym kaszlem i paskudną chrypką. Pomysł mocnego, erpegowego wejścia w rok 2025 spalił więc na panewce. 

Udały jednak dwie akcje. 

Po pierwsze, zorganizowaliśmy sesję zero, gdzie ustaliliśmy sobie rys świata, miejsce akcji, przypomnieliśmy sobie mechanikę PBTA i omówiliśmy kilka drobnych różnic pomiędzy Potworem Tygodnia a Dungeon World. Do tego gracze wybrali sobie postaci ekspert i niebianina. 

Po wtóre, rozegraliśmy pierwszą sesję, podczas której postaci miały się okazję ze sobą spotkać i poznać, oraz doprecyzować świat przedstawiony. Wygląda na to, że nie odbyło się to po linii gry, która raczej zakłada, że postaci znają się i mają wspólne tło - choćby pretekstowe. Fabularnie jednak, to pierwsze spotkanie na sesji było bardzo ważne. Oto bowiem postać Raymonda Eksperta, odprawiając rytuał ze znalezionej niegdyś księgi, wraz z pożądanym przedmiotem sprowadził z zaświatów Indiańskiego ducha-posłańca Chodzącą Sosnę.

Jakby nie patrzeć - ruszyło się, następna sesja już w pierwszym tygodniu lutego i pierwsze realne spotkanie z Potworem Tygodnia. Witajcie w Debian Creek. :)







  

sobota, 21 grudnia 2024

Podsumowanie roku 2024 w RPG

Rok 2024 był dla mnie bardzo udany pod kątem grania. Po dwóch latach prowadzenia, wreszcie przyszedł czas na zmianę roli. A po 19 latach stawiania oporu grom spod znaku (A)D&D, pozwoliłem sobie zaryzykować spotkanie systemem. Żeby nie stracić równowagi, serwowałem sobie Warhammera na drugą nóżkę. 

Spotkanie z D&D uświadomiło mi, jak bardzo doświadczenie kontaktu z PBtA wpłynęło na moje postrzeganie smaku RPG. Klasyk (nawet w 5 edycji) wydaje mi się daniem przyprawionym iście azjatycko - i pomimo tego, że gracze przyjęli mnie z pewną wyrozumiałością, starając się serwować D&D not spicy, to uczucie dyskomfortu podczas gry, nie ustępowało. To nie tak, że D&D uważam za niesmaczne czy niestrawne, po prostu to nie są moje smaki, nie takie poziomy ostrości, nie te faktury, nie takie konsystencje jakie lubię.

A trzeba wam wiedzieć, że miałem przyjemność spotkać bardzo dobrych graczy. Dynamika relacji ich postaci, wyrazistość, poziom odgrywania pozostaną w mojej pamięci na bardzo długo. Tak jak te kilkanaście scen, które przeżyliśmy wspólnie. Zaś mistrz gry - jeden z najlepszych u jakich grałem - o świetnie brzmiącym głosie, wysokich umiejętnościach prowadzenia opisu, kontrolowania przebiegu sesji, potrafiący wprowadzać i odgrywać różnorodne postaci niezależne stawał na wysokości zadania. 

Trudno jednak było mi się odnaleźć w zakamarach mechaniki i jej filozofii. Na pytanie: "Czemu nie odpaliłeś Frenzy?", odpowiadałem: "Bo mnie, aż tak bardzo nie zdenerwował". Każda potyczka, która lądowała na planszy aplikacji, rozwalała mi wczówkę, mimo tego, że ekipa świetnie się bawiła przy tym bawiła, perfekcyjnie zarządzając zasięgami broni, czarów i buffów, odległością od przeciwnika. Świetnie znali system w który grali. A ja wiem, że dobrze zrobiłem, że nie zmarnowałem na to czasu. 

 Z drugiej strony, jak ryba w wodzie czułem się w Warhammerze. Miałem wielką chęć zagrać tak blisko zasad, jak to tylko możliwe. Na starość chciałem przekonać się, czy pierdycja jest, czy nie jest grywalna. Okazuje się, że te kilka sesji, raczej potwierdziło moje przypuszczenia, że rdzeń mechaniki sprawia się bardzo dobrze, jest łatwy do przyswojenia, nie ma derywatów zasad od zasad - z pominięciem może kilku minigierek typu: testy zarabiania pieniędzy. I współgracza miałem dobrze znanego, fajnie ogranego, i mistrz gry - choć to była jego pierwsza przygoda z prowadzeniem w życiu, dawał radę prowadzić fajne scenariusze, a te dwie sceny na szynach po prostu musiały się pojawić. I świetnie sobie poradził z dwoma trudnymi graczami. 

Z podsumowania roku wychodzi mi, że niczego nie poprowadziłem. Przymiarka pod Ironsworn: Starforged nie zmaterializowała się, ale liczę na to, że zmieni się to w przyszłym roku. Granie bez mistrza gry, to jest ten obszar gier fabularnych, który z wielką chęcią chciałbym spenetrować. 

Rok 2024 pozostanie dla mnie rokiem, w którym wreszcie zagrałem w D&D.