To co teraz napisze może ci się nie
podobać. Termin gra autorska jest do dupy – to określenie mylące,
nieprecyzyjne i poniżające. Jednym zdaniem: gra autorska to
znaczeniowy potworek. Świata jednak nie zmienię, termin ten
zadomowił się na stałe w języku graczy i jest po ptokach.
Prywatnie uważam, że lepiej określać takie gry jako gry
amatorskie – bo piszą je właśnie amatorzy.
Autor to gość, który coś napisał i
ktoś mu to wydał. Jeśli doszło do takiej sytuacji, to dlatego, że
wydawca uznał, że przedmiot autorstwa nadaje się do publikacji,
jest poprawny i ma w sobie to coś, co pozwoli zwrócić koszt
produkcji, jednym słowem zarobić. Tak więc, autor to gość, który
przeszedł na zawodowstwo. (Oczywiście pozostając amatorem i
utrwalając swoje dzieło pozostajesz autorem w ujęciu prawnym, ale
nie o tym tu mowa – bo dla wydawcy autor jest ktoś, kogo warto
wydać).
Amator nie pisze po to, żeby wydać i
zarobić. Amator pisze dla siebie i kilku znajomych, dla zabawy, żeby
się sprawdzić, żeby czegoś nowego nauczyć. Jeśli zostanie w
przyszłości autorem (powtarzam z punktu widzenia wydawcy), to
dlatego że świadomie postanowi przejść na zawodowstwo. Jest to
jedna z przyczyn dla której nie lubię terminu gra autorska, bo
wytwarza w amatorze złudzenie, że jest kimś więcej niż amatorem.
Zresztą termin też czyni szkody w odbiorze – kolega bloger
uczestniczący w tej edycji karnawału czepia się, że gry autorskie
są słabo poskładane, pełne błędów ortograficznych i literówek.
Gdyby określać je mianem gier amatorskich być może miałby
większą tolerancję. Amator ma prawo do błędów w znacznie
większym zakresie niż zawodowiec. Po aktorze amatorze nie
spodziewamy się cudów, po kolarzu amatorze nie oczekujemy
zwycięstwa w Tour de France i chyba warto o tym pamiętać.
Gry amatorskie są lepsze i gorsze –
bywaj wśród nich pozycje wtórne, sztampowe, powielające schematy,
kalekie, ale też zdarzają się perełki, które wydawca uznałby za
warte uwagi. Ale to twórca gry decyduje czy przechodzi na
zawodowstwo, a wydawca może go tylko pozbawić złudzeń.
To co odróżnia przyszłego zawodowca
od permanentnego amatora to chęć rozwoju. Zawodowiec chce zostać
game designerem. Co więcej, konfrontuje swoje pomysły i jest
otwarty na krytykę. Etap amatorski to dla niego tylko krok ku
zawodowstwu, gdzie może nie ryzykując niewiele, sporo się nauczyć.
Tak więc amator pisze grę, rzuca ją innym na pożarcie, przyjmuje
krytykę na klatę, po to aby wypuścić następną grę... i tak, aż
do momentu, kiedy uzna, że już potrafi, że czas na publikację.
Dokładnie taką samą drogę przechodzą np. pisarze, muzycy,
sportowcy (pomijam samorodnych geniuszy).
Dlaczego o tym piszę? Bo jeśli
uważasz się za twórcę gry autorskiej to zostałeś oszukany przez
nasz język. Jeśli dasz radę określić twoją grę mianem gra
amatorska, jeśli z tego powodu nie strzelasz focha i nie popadasz w
depresję, to znaczy że masz dojrzałe podejście: bo albo
akceptujesz, że piszesz dla siebie i kumpli, aby świetnie się
bawić, albo robisz krok ku zawodowstwu. Jeśli zaś określenie gra
amatorska rani twe serce, obraża jako Twórcę i artystę, albo ta
bolesna prawda przyprawia cię o torsje... no cóż, czarno to widzę.
Prywatnie zasugerują wizytę u szkolnego psychologa, albo zgłoszenie
się do poradni specjalistycznej.
Dzięki wielkie, dodane do spisu :-)
OdpowiedzUsuńDobre...i prawdziwe!
OdpowiedzUsuńPopieram - masz piwo - jak się nie spotkamy to wypiję sam... ;)
OdpowiedzUsuńSzacun i litosc.
OdpowiedzUsuń