środa, 12 września 2012

Karnawał blogowy #35 - gra autorska to potworność

To co teraz napisze może ci się nie podobać. Termin gra autorska jest do dupy – to określenie mylące, nieprecyzyjne i poniżające. Jednym zdaniem: gra autorska to znaczeniowy potworek. Świata jednak nie zmienię, termin ten zadomowił się na stałe w języku graczy i jest po ptokach. Prywatnie uważam, że lepiej określać takie gry jako gry amatorskie – bo piszą je właśnie amatorzy.

Autor to gość, który coś napisał i ktoś mu to wydał. Jeśli doszło do takiej sytuacji, to dlatego, że wydawca uznał, że przedmiot autorstwa nadaje się do publikacji, jest poprawny i ma w sobie to coś, co pozwoli zwrócić koszt produkcji, jednym słowem zarobić. Tak więc, autor to gość, który przeszedł na zawodowstwo. (Oczywiście pozostając amatorem i utrwalając swoje dzieło pozostajesz autorem w ujęciu prawnym, ale nie o tym tu mowa – bo dla wydawcy autor jest ktoś, kogo warto wydać).

Amator nie pisze po to, żeby wydać i zarobić. Amator pisze dla siebie i kilku znajomych, dla zabawy, żeby się sprawdzić, żeby czegoś nowego nauczyć. Jeśli zostanie w przyszłości autorem (powtarzam z punktu widzenia wydawcy), to dlatego że świadomie postanowi przejść na zawodowstwo. Jest to jedna z przyczyn dla której nie lubię terminu gra autorska, bo wytwarza w amatorze złudzenie, że jest kimś więcej niż amatorem. Zresztą termin też czyni szkody w odbiorze – kolega bloger uczestniczący w tej edycji karnawału czepia się, że gry autorskie są słabo poskładane, pełne błędów ortograficznych i literówek. Gdyby określać je mianem gier amatorskich być może miałby większą tolerancję. Amator ma prawo do błędów w znacznie większym zakresie niż zawodowiec. Po aktorze amatorze nie spodziewamy się cudów, po kolarzu amatorze nie oczekujemy zwycięstwa w Tour de France i chyba warto o tym pamiętać.

Gry amatorskie są lepsze i gorsze – bywaj wśród nich pozycje wtórne, sztampowe, powielające schematy, kalekie, ale też zdarzają się perełki, które wydawca uznałby za warte uwagi. Ale to twórca gry decyduje czy przechodzi na zawodowstwo, a wydawca może go tylko pozbawić złudzeń.

To co odróżnia przyszłego zawodowca od permanentnego amatora to chęć rozwoju. Zawodowiec chce zostać game designerem. Co więcej, konfrontuje swoje pomysły i jest otwarty na krytykę. Etap amatorski to dla niego tylko krok ku zawodowstwu, gdzie może nie ryzykując niewiele, sporo się nauczyć. Tak więc amator pisze grę, rzuca ją innym na pożarcie, przyjmuje krytykę na klatę, po to aby wypuścić następną grę... i tak, aż do momentu, kiedy uzna, że już potrafi, że czas na publikację. Dokładnie taką samą drogę przechodzą np. pisarze, muzycy, sportowcy (pomijam samorodnych geniuszy).

Dlaczego o tym piszę? Bo jeśli uważasz się za twórcę gry autorskiej to zostałeś oszukany przez nasz język. Jeśli dasz radę określić twoją grę mianem gra amatorska, jeśli z tego powodu nie strzelasz focha i nie popadasz w depresję, to znaczy że masz dojrzałe podejście: bo albo akceptujesz, że piszesz dla siebie i kumpli, aby świetnie się bawić, albo robisz krok ku zawodowstwu. Jeśli zaś określenie gra amatorska rani twe serce, obraża jako Twórcę i artystę, albo ta bolesna prawda przyprawia cię o torsje... no cóż, czarno to widzę. Prywatnie zasugerują wizytę u szkolnego psychologa, albo zgłoszenie się do poradni specjalistycznej.


4 komentarze: