wtorek, 15 grudnia 2015

Handlowanie na facebooku

Novgorod torg

Pisałem niedawno facebookowej grupie założonej i koordynowanej przez Khakiego, dzięki której można się pozbyć gry z kolekcji, bądź uzupełnić ją o potrzebne pozycje. W tekście poruszyłem kwestię zaufania społecznego – bo handel używanymi podręcznikami RPG na facebooku w zasadzie opiera się wyłącznie o niego. Oczywiście jest afera.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Raspberry Pi i reedukacja humanisty


Raspberry Pi niebawem wyląduje na stacji kosmicznej i sądzę, że to dobra okazja, aby podsumować te kilka miesięcy mojej znajomości z Malinką.

Kupiłem ją w celach czysto edukacyjnych. Prawdę powiedziawszy Rasberryna miała mi dać to samo, co przed laty dał mi C64. Ma mi go zastąpić, bo o ile C64 to ciągle fajna maszynka, nie jest w żaden sposób perspektywiczna – zgłębianie jego tajemnic ma taki sens jak nauka języka kornwalijskiego. Nisza w niszy. Czy daje? Sprawdźmy.

środa, 2 grudnia 2015

Czy życie youtubera musi być piekłem?

Z youtubem nigdy nie wiadomo. Subuję może z półsetki kanałów, i parę lat temu nie dałbym złamanego grosza bookowi, który nakłoniłby mnie do przewidzenia ile subów uzbiera Mighty Jingles. Nikt by nie trafił, choć zdradzał facet potencjał, mimo że znalazłem go jak miał stałych widzów w rejonie 3 do 5 tysięcy. Dziś ma ich już ponad 200 tysięcy. Zresztą to trochę taki fanomen, bo gość jest jakby nie patrząc trochę dziadkiem, ot szeregowcem z marynarki wojennej  jej królewskiej mości na emeryturze. W nic nie gra super dobrze, ale ma chłop poczucie humoru, przyjemny głos i rozbrajający śmiech. Pewnie nie udałoby mu się osiągnąć tego co ma, bez niewielkiej pomocy kilku przyjaciół z YT, którzy wspomnieli o nim, na swoich kanałach. Często towarzyszy mi podczas zmywania, sprzątania czy lecąc gdzieś w tle w funkcji radia. Czasem zabieram go pod prysznic.

I teraz wiem, jedno – takich kanałów jak ten od Jinglesa jest w sieci na pęczki, ale ponieważ jest już MJ, nigdy się nie przebiją – czas nie jest z gumy i choć mam go nawet dosyć dużo, codziennie dokonuję selekcji. No tak, jestem z tych co to nie mają telewizora od lat, więc oglądamy tylko YT. Nie przebiją się, bo MJ wystarczy, albo inny QuickyBaby czy SideStrafe czy Hallack. Nie przebiją się też dlatego, że są mało znani, nie mają masy krytycznej, nie stali się śnieżną kulą subskrypcji. Są za mali aby o nich mówić. Są za mali, choć się starają i robią dobrą robotę.

Weźmy taką ekipę z SaveProjeckt. Nie do końca wiem, czemu jeszcze nie chwycili. Ja ze spokojem łykam audycje powyżej 30 minut, nawet powyżej 60 minut, jeśli ktoś mówi coś interesującego na  tematy, które dotyczą mojego hobby. A tak jest na SP. Oto spotyka się 3 gości z redakcji plus gość czy goście i dyskutują na tematy związane z gamedevem i przyległościami. Pytania sensowne, poglądy różnorodne, spory często siarczyste, ale z kulturą. A i goście niebanalni. A subów brak. Szkoda.

Może to dla tego, że audycja za długa? Może gdyby wrzucać oprócz audycji, także kilkuminutowe fragmenty będące teaserami i pokazującymi prosto w twarz, patrzcie, warto, jesteśmy dobrzy w tym co robimy i oto dowody?

A może dla tego, ze część z tych audycji zaczyna się tym czym powinna kończyć? Czy zlepek potknięć, skuch dobrze służy audycji jeśli znajdzie się na początku? Może z jakiegoś powodu wszyscy wstawiają go na samym końcu?

A może trzeba wydać trochę grosza na reklamę, żeby audycja pojawiała się częściej  przy okazji wyszukań podobnych tematycznie programów?

A może po prostu warto polecać takie jeszcze niszowe produkcje? Gdzie SaveProject będzie za kilka lat nie wiem, ale fajnie byłoby, gdyby więcej osób mogło się przekonać, co tam mają w ważnych dla graczy sprawach do powiedzenia, kogo ciekawego do zaprezentowania. Tak w ostatnim wywiadzie z Arkadiuszem Reikowskim kompozytorem pracującym dla branży gier komputerowych? Tylko posłuchajcie i oceńcie sami, czy warto dać im suba.

piątek, 23 października 2015

Gdzie sprzedać grę fabularną?

Krzysztof Baranowski założył na Facebooku grupę pod nazwą Bazar RPG. Postanowiłem przyjrzeć się bliżej jej działalności zarówno jako kupiec, a w przyszłości jako osoba, która kończąc z hobby pozbędzie się kilku nastu kilogramów zbędnej mi już makulatury, które przepoczwarzywszy w gotówkę, zmienię potem na lutownicę lub wykrawarkę.

Znam Khakiego wielu lat, jeszcze z czasów forum nieistniejącego serwisu Moorhold.net. Zawsze miał ciekawe pomysły, jedne pochwalałem inne mniej. Ten należy z pewnością do pierwszej grupy. Myślę, że taka inicjatywa jest warta uwagi. Khaki podejmuje jednak pewne ryzyko, bowiem, w przeciwieństwie do serwisów aukcyjnych, regulamin jest tylko na gębę. A ponieważ: „Polska nie spełnia ani jednego kryterium społeczeństwa obywatelskiego. Pod względem ogólnego zaufania zajmujemy jedno z ostatnich miejsc wśród krajów objętych badaniem European Social Survey (ESS) w 2010 r. W Polsce z opinią, że „większości ludzi można ufać”, zgadzało się według naszego badania zaledwie 10,5 proc.” [źródło: Diagnoza Społeczna 2013] to tym bardziej cieszy, że chyba wszystko w tej społeczności układa się jak należy. Czy miały miejsce przypadki, że ktoś wysłał pieniądze i nie otrzymał towaru? Tego niestety nie wiem.


Ja nie miałem problemów zaklepany towar, opłacony wcześniej przyszedł do mnie pocztą w rozsądnym terminie. Ta jedna próba, nie reprezentuje oczywiście niczego, ale cieszę się zawsze, kiedy mogę udowodnić sobie, że opinia mieszkańców tego kraju o swoich pobratymcach nie koniecznie odzwierciedla fakty. A czy ktoś z was brało może udział w tym przedsięwzięciu?

czwartek, 22 października 2015

Czego nauczyłem się przy okazji grania?

Czy RPG może czegoś nauczyć? Myślę, że tak. Sporo zależy od nastawienia osoby oddającej się temu hobby, od tego czego tu szuka, co znajduje i z jakimi ludźmi przestaje. Uważam, że pewien potencjał jest. Ja z niego skorzystałem.

Nastawienie

RPG stwarza pewne okazje, aby podszkolić się w umiejętnościach miękkich – oczywiście, to czy z nich skorzystamy zależy już od naszych wewnętrznych motywacji i predyspozycji. Zresztą, co tu dużo pisać – odpowiednie nastawienie to podstawa, także jeśli idzie o umiejętności twarde. Dzięki grom fabularnym, a raczej towarzyszącej im otoczce, możemy trafić na sposobność, aby przyswoić kilka umiejętności, których być może normalnie nie chcielibyśmy się nauczyć. Pokażę wam to na swoim przykładzie – bo właściwie od końca liceum zacząłem wychodzić poza swoją standardową grupę graczy i odczuwać potrzebę uczestnictwa w czymś szerszym. Nastawiony byłem na to, aby z rpg wyciągnąć coś więcej nić chorobę nadgarstka lub umiejętności szybkiego znajdowania sukcesów w puli kości mieszczącej się we wiadrze.

HTML

Niby nic a jednak. HTML czyli to coś w czym pisane są strony internetowe. Na początku roku 2000 stałem się sympatykiem nieformalnego klubu fantastyki pod nazwą HQ. Klub jak to klub, powinien mieć stronę. Na spotkaniu, na którym przyszło nam ustalać szczegóły zgłosiłem się na ochotnika, tylko dlatego, że uznałem, iż będzie to świetna okazja aby owego HTML się nauczyć. Były to oczywiście inne czasy – nie było blogów, prostych platform takich jak Blogger czy Wordpress. Pisało się od zera, a strona obowiązkowo musiała mieć czarne tło. Co więcej – pisało się tę stronę offline, bo przecież internet popularny stanie się dopiera za dwa może trzy lata. Ograniczało się grafikę do minimum, aby strony nie miały przypadkiem więcej niż 100 kB, aby nie obciążać modemowców. Ta pierwsza strona, to była najważniejsza strona – tam nauczyłem się podstaw, oraz pierwszych tricków, które pozwalały na obejście ograniczeń ówczesnej wersji HTML. Dzięki temu, że poznałem język, rok później mogłem spokojnie zająć się wydawaniem miesięcznika internetowego pod nazwą Erpegowiec.prv.pl.

MS Publisher – początki DTP

W klubie mieliśmy pisemko pod nazwą KsenoZine. Składaliśmy go za pomocą MS Publishera, takiej mało znanej części pakietu MS Office. Robiliśmy to często w kilka osób, wpadając do znajomego, który program posiadał. Całkowicie na ślepo, na własnych błędach uczyliśmy się składać. Znajomość Publishera w wersji z początku wieku, na nic mi się dziś przydaje, jednakże złapałem wówczas bakcyla składu.

Adobe Photoshop

Dosyć szybko nauczyłem się, że na grafików hobbystów nie ma co liczyć. Jeśli robisz zina, to wiedz, że jeśli ktoś się spóźni lub oleje to będzie to właśnie grafik. Nie ważne czy rysownik, czy gość od grafiki komputerowej. Chcesz mieć, zrób se sam. Siłą rzeczy zabrałem się za zabawy z tym programem. Muszę przyznać, że nigdy nie korzystałem z książek, wszystkiego uczyłem się mozolnie sprawdzając efekty moich kliknięć. Robiłem więc sobie banerki, layouty stron internetowych, rzadko jakiegoś interesującego tutoriala. Wszystko co było mi potrzebne, robiłem sobie sam.

MS Word

Wydawać by się mogło, że ten program znany jest każdemu, ale rzadko kiedy używa się go zgodnie z przeznaczeniem, częściej zastępuje systemowy notatnik czy notpad. Warto się wgryźć weń głębiej. Chciałem to zrobić i musiałem. Choćby dlatego, że materiały na stronę klubu czy Erpegowca dostawałem najczęściej w postaci plików .doc. Prośby o to, aby unikać wszelkich bajerów i formatowań, które są czym innym niż boldem lub italikiem, na nic się zdawały. Musiałem się Worda nauczyć, aby móc odkręcić to co przysłali mi autorzy. Było to konieczne, bo wstawianie tekstu na stronę wiązało się z własnoręcznym wstawieniem znaczników HTML. Ponadto przy odrobinie samozaparcia Word nadawał się też do tego aby przygotowywać w nim publikacje do druku.

Dlaczego o tym piszę?


Tak naprawdę znajomość wymienionego oprogramowania czy HTMLa nie była mi konieczna do szczęścia. W mojej obecnej pracy zawodowej nie są mi potrzebne. Nauczyłem się tego wszystkiego tylko dlatego, że RPG dało mi motywację. Być może, nauczyłbym się tego i tak, z innego powodu, ale tu pewności nie mam. Wiem jednak, bo mam te scenki przed oczyma do dziś, że wracając z uczelni siadałem do kompa i używając tych programów wykonywałem szereg czynności związanych z rpg i jego okolicami. Codziennie i z wielką przyjemnością. O tym, że otworzyło mi to w jakiś sposób drogę do pracy w Portalu, miałem się dopiero przekonać. Do tematu jeszcze wrócę, bo to tylko kilka przykładów, a jest ich nieco więcej, tym bardziej, że niektórzy znajomi też nauczyli się przy okazji grania kilku umiejętności.    

środa, 21 października 2015

Starość a gry fabularne


Temat starości od kilku lat pojawia się na moim blogu. A to idę na emeryturę, a to z niej wracam, a to piszę, że RPG nie jest dla starych ludzi, a to że wzrok nie taki, a to, że młodzi jacyś tacy inni, albo że ja jeszcze inniejszy.

Jestem stary - to fakt. Są starsi - też fakt. Kiedy byłem w wieku pomiędzy 20 a 25 lat, nie rozumiałem starszych kolegów erpegowców. Wydawali mi się tacy zastali, niechętni zmianom, trudno było ich angażować w rzeczy większe, wymagające czasu, w inicjatywy, które służyć miały całkiem sporej społeczności erpegowców w moim mieście. To było niesłychane, że ci goście, najpierw nas jako tako poorganizowali, tchnęli w młodzież nadzieję, że można się poznać, poprzerzucać międzypokoleniowe mosty, coś razem zrobić, a potem po kilku latach, trudno było ich ruszyć i namówić do czegokolwiek więcej niż tylko sesji w domowym zaciszu. No ale garstka z nas, wyciągała ich z szaf, w końcu zmuszała do napisania tekstu, poprowadzenia prelekcji, czy zorganizowania LARPa.

Dziś sam jestem już stary i rozumiem ich perspektywę lepiej. Nie będę szukał wymówek, choć jest ich pełno. Dam sobie z tym spokój. Po prostu z wiekiem chce się trochę mniej, ale lepiej. A lepiej znaczy z większym wysiłkiem, z poświęceniem czasu. Mniej i po łebkach już tak nie zadowala jak kiedyś. Rosną oczekiwania, a wraz z nimi maleje ochota, bo te oczekiwania trzeba głównie przed samym sobą spełnić.

Zrobić po prostu larpa? Oj, nie - to, musi być przedstawienie. Napisać przygodę? Oh, ale żeby się ją czytało niczym dobrą powieść. Zrobić fanzin? No tak, z solidną redakcją, korektą, działem graficznym i wiekopomnymi tekstami. Jakby trochę trudniej. No i na koniec, trzeba to zrobić dla satysfakcji, a nie dla pieniędzy jak zwykle. Zatem poprzeczkę stawiam sobie wysoko, na tyle aby jej przypadkiem nie przeskoczyć, aby mogła zadziałać któraś z wymówek, wicie, rozumicie.

Kilka dni tamu zapytałem starszego kolegę w pracy o to jaka jest różnica pomiędzy starością a młodością. Popatrzył pytająco. Otóż, widzisz  - mówię - pojawia się Windows 10, i teraz jeśli czujesz się młody to czekasz na niego z wypiekami. Jeśli czujesz się stary, myślisz - kurwa, znów mi coś poprzestawiają, znów się będę musiał do czegoś przyzwyczajać na nowo. Myślę, że dobrze taka sytuacja oddaje stan umysłu osoby rażonej mentalną "dojrzałością". A jakże frustrują te momenty zrywu, kiedy przypominając sobie stare dobre czasy, postanowię coś zrobić i nie daj boże komuś coś obiecam. I w tej chwili młodzieńczego uniesienia, kiedy wszystko wydaje się takie proste, zgodzę się na coś, na co nie powinienem, bo otumaniony nie wezmę pod uwagę, że wzlot mi się zaraz skończy, że flow minie za tydzień lub dwa, a poprzeczkę zacznę sobie podnosić już po pierwszych godzinach z projektem, z prostego zmieniając go w skomplikowany, z beztroskiego w wymagający, z niewinnej zabawy w ciężką robotę.  

Tym większy szacunek mam dla Sejiego i Spotkań Losowych. Fanostwo z wiekiem jest coraz bardziej wymagające, a Seji spróbował podejść do tematu raz jeszcze i cieszę się, że mu wyszło. Choć tak jak stoi powyżej. Zamiast więc rzucić to wszystko w trzy cholery, wziął się z tematem za bary, jak sądzę, najpierw kalkulując, rozważając za i przeciw, zmierzył siły na zamiary, pewnie troszkę zaryzykował. I pykło. Zebrał ludzi, zebrał redakcję i znów wydaje. Po staremu - po fanowsku, dla satysfakcji. Szacunek dla każdego kto siedzi w tym hobby mając 32 i więcej krzyżyków na karku. Szacunek dla każdego komu się w tym wieku jeszcze chce, bo mnie już od dawna nie.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Raspberry PI okiem elektronooba


Po pól roku oszczędzania na Dream Saverze zabrałem kwotę potrzebną do zakupu Raspberry Pi. Cieszę się niezmiernie bo na spotkanie z tym małym cudeńkiem czekałem bardzo, ale to bardzo długo. Cieszę się też, że udało mi się systematycznie odkładać niewielkie kwoty, spokojnie czekając na to, czy przypadkiem mi się się to wszystko jakoś nie odwidzi. Jak wyszło?

piątek, 12 czerwca 2015

Total War: Arena czyli World of Troops

Grałem już w nowego Total War: Arena - dokładnie. Powiem, więcej - sam go wymyśliłem. Ach, czasem człowieka strzela w takich sytuacjach. Ktoś z was też tak ma, że sobie w głowie zaprojektował grę, którą potem wydał ktoś inny?

No może nie do końca wymyśliłem tego Total War: Arena, raczej rozmyślałem sobie o czymś w realiach II Wojny Światowej, ale zasada ta sama. Bo skoro w World of Tanks gramy czołgiem, to w tym moim Świecie Trepów chciałem grać drużyną piechoty, moździerzem, czołgiem, artylerią polową z ciągnikiem, albo gniazdem CKM - albo żeby choć te elementy występowały w formie AI.

Rozkminiałem sobie czy taka gra miałaby sens, jak mogłaby wyglądać, jak taką drużynę można byłoby rozpraszać i zbijać w kulkę, w linię, kolumienkę. Czy widok z góry czy może z oczu dowódcy? Czy może lepiej umieścić ją w czasach Napoleona czy gdzieś dalej w Japonii? Jak już tu jesteśmy to od razu ma się przed oczami gry Creative Assembly.

Kilka tygodni temu, jeden z youtuberów, których oglądam - SideStrafe przekazał, że wybiera się do Niemiec - na pokaz nowej gry multiplayerowej powiązanej z Total War. I coś czułem, że będzie mowa o mojej grze. W rzeczy samej. Total War: Arena - choć osadzona w starożytności, będzie mniej więcej o tym o czym myślałem. Cieszę się, że wszystko ułożyło się po mojej myśli.

Kiedyś kolega powiedział mi, że jeśli wpadłeś na fajny pomysł, to wiedz, że ktoś już nad nim pracuje. Oczywiście cały tekst jest żartobliwy, choć na faktach.  

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Fandom RPG czy Scena RPG, a może Brać RPG?

Jak zdefiniować fandom? Czy to ogół osób aktywnych i produktywnych? Czy do fandomu należą też osoby bierne i konsumujące? Te pytania zaprzątają moją głowę od wielu lat, odkąd zacząłem uprawiać publicystykę związaną z lokalnym środowiskiem RPG - czyli od roku 2001.

Wówczas, na samym początku mojej joktocelebry, wydawało mi się, że po to ktoś wymyślił termin fandom, żeby w jakiś sposób wyodrębnić pewną grupę osób z całości środowiska. Zerknąłem sobie na stronę http://fandom.art.pl/archiwum/, która zbierała informację o tym całym fandomie. Przeanalizowałem sobie, jakie osobistości się na niej pojawiają, jakie stowarzyszenia i zrzeszenia, jak bardzo formalne lub nieformalne i wyszło mi, że chyba chodzi o tych aktywnych członków społeczności, która ogniskuje swoje zainteresowania wokół tzw. szeroko pojętej fantastyki. I takim sensem terminu fandom posługiwałem się przez dobrych parę lat i to pomimo dość częstej wymiany gorącej korespondencji z Sejim, który punktował takie rozumienie omawianego terminu. Seji uważał bowiem, że fandom to ogół fanów fantastyki i należy doń każdy, kto przejawia zainteresowanie tematem, choćby nawet o czymś takim jak ów fandom pojęcia zielonego nie miał.

Mogłem się z Sejim spierać, mogłem sobie stać na stanowisku i się z niego nie ruszać. W roku 2001 Wikipedia startowała, nie było prostego sposobu, aby zweryfikować taką definicję jaką proponował mi Seji. Byłem pewny swego, bo swoją definicję opracowałem łącząc fakty, do których miałem dostęp - czyli strona fandomu polskiego, jakieś teksty z archiwów pisma Fantastyka datujące się na lata 1984-1992. Zbudowałem ją sobie sam, wyprowadzając wprost z obserwacji. Od dawna wiem, że od początku rację miał Seji, który udał się zawczasu do jakichś swoich pewnie usenetowych źródeł czy innych retrozabawek z czasów, kiedy z internetu korzystały stegozaury, deinonychusy czy inne brontozaury.

Dlaczego wracam do tematu, który w zasadzie sobie zamknąłem? Z dwóch powodów, po pierwsze dlatego, że Borejko napisał tekst, w którym definiuje fandom w sposób dalece bardziej radykalny niż ja 15 lat temu, a po drugie dlatego, żeby jasno i wyraźnie napisać Sejiemu - tak, miałeś wówczas rację, co łatwo sobie każdy może dziś sprawdzić używając do tego angielskiej wikipedii - bo Anglo-sasi wiedzą lepiej czym jest tenże fandom, wszak sami to słowo sobie wymyślili.

Borejko napisał coś takiego:
Dla mnie fandom to ludzie zasłużeni dla polskiej fantastyki. To Zimniak, Oramus, Sedeńko, Parowski i inni. Nie marginalizuję całej rzeszy subkultury konwentowej, wszystkich czytelników i osób udzielających się w sieci. To po prostu dla mnie fandom. 
Z kolei fandom RPG owszem zazębia się z fandomem fantastycznym i pojawiają się w nim równie znane nazwiska jak: Rodek, Toruń czy Żwikiewicz. -  całość dostępna tu: http://gitgames.blogspot.com/2015/06/joktocelebryci-fundomowi.html#sthash.fh7xPPsC.dpuf
Rozumiem skąd się to myślenie u Borejki wzięło, lecz z tą jego aleją zasłużonych dla polskiej fantastyki zgodzić się nie mogę. Bo to trochę tak jakby trzech gości dyskutowało o tym, któż przynależy do Kościoła (przy wszystkich niedoskonałościach tej religijnej paraleli) i pierwszy z nich twierdził, że Kościół to tylko biskupi, drugi, że każdy, kto aktywnie wspiera Kościół, czyli także księża, wikariusze, szafarze, organizatorzy kółek różańcowych, animatorzy ruchy Światło-Życie, członkowi Caritasu i wszyscy ci, którzy dla wspólnoty robią coś więcej zwykły wierny; a trzeci, że do Kościoła należy każdy, nawet ekstremalnie bierny wierny. I że ten trzeci ma rację, to rzecz wiadoma.

Dziś wiem, że tę część aktywnego środowiska RPG, która dla mnie stanowiła fandom, dziś nazwałbym Sceną RPG, wyprowadzając taką nazwę od komputerowej DemoSceny - bo tam rzeczywiście, to czy jesteś scenowcem czy nie definiuje to co robisz. Klepiesz kod dema, oprawiasz je graficznie, muzycznie, swapujesz, organizujesz zloty? Tak jesteś scenowcem. Jeśli tylko oglądasz sobie te demka, nie ważne, czy na youtube, czy na emulatorze, czy na prawdziwym sprzęcie, czy nawet bezpośrednio na zlocie (Copyparty), no to sorry Winetu - z pewnością jesteś częścią środowiska - takiego specyficznego fandomu, ale scenowcem to ty nie jesteś. Bo scenowiec, to ktoś, kto produkuje. Innymi słowy przynależności do fandomu decyduje to czymś się interesujesz, a przynależność do sceny wynika z tego co z tym zainteresowaniem robisz.

Gdzieś w roku 1994 kupiłem sobie pierwszy numer pisma Magia i Miecz, i wiedziałem już że RPG, to ten rodzaj rozrywki, który chcę uprawiać. Na początku 1995 roku zagrałem swoją pierwszą sesję, spodobało mi się i w ten sposób stałem się częścią fandomu RPG, choć po pierwsze sam o tym nie wiedziałem, po wtóre fandom o tym nie wiedział, i po trzecie nikt wówczas nie wiedział, że fandom RPG w ogóle istnieje, a istniał, choć sam o sobie nie wiedział.

Uwaga: Obrazek przedstawia Cammy i pochodzi ze strony Pinetrest. Prezentuje przedstawicielkę kilku fandomów. Zastanów się z kolegami i/lub koleżankami, do jakich fandomów należy i przedyskutujcie wspólnie tę kwestię. 
 



środa, 13 maja 2015

Neuroshima Tactics po cenach złomu

Dzis zauważylem na Rebel.pl figsy do Neuroshimy Tactics średnio po 5 złotych za jedną. Z pewnością uzupełnie swoje braki w tej kwestii, bo cena śmieszna.

Trochę to oczywiście smutny dla mnie moment, bo prywatnie uważam, że NST była bardzo fajną grą bitewną, która poprostu nie chwyciła. Czy chwyci po śmierci? Nie wiem. Wiem natomiast, że te figsy trafiają w łapy fanów NST. Czy jakaś scena sie z tego urodzi? Chciałbym.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Nowa gra na dzielni! Problem czy możliwości?

Bardzo ciekawą kwestię postawił Enc na swoim blogu. Chciałbym się do niej odnieść. Z grubsza sytuacja wygląda tak: oto w twoim otoczeniu pojawia się nowa gra – nie pierwsza, nie druga, ale któraś kolejna. Nie ważne czy jesteś graczem czy MG. Pojawia się i w jakiś sposób zaczyna ciebie dotyczyć. Jak osobę, która przygotuje sesję, jako osobę, która weźmie w niej udział, a może po prostu kupiłeś lub dostałeś taki podręcznik. Nie, nie jestem tobą, nie będę za ciebie rozstrzygał, bo ani prawa do tego nie mam, ani nie jestem w stanie wejść w twoją skórę.

U mnie najpierw występuje ciekawość, tożsama niemalże ze słomianym zapałem. Rozumiesz, robi się dym i płonie ogień. I tyle czasu mniej więcej daję nowej grze na to (aby mnie zainteresowała) ile czasu płonie sześć snopków siana. Zanim dorzucę solidniejszego paliwa, muszę być pewnym, że nie będę żałował zmarnowanego czasu, że autorzy i producenci gry mniej więcej wiedzieli co robią i że wyszła im gra, która potem nie będzie mnie wnerwiać.

Potem jeszcze muszę pomyśleć o kolegach i koleżankach z którymi przyjdzie mi zagrać. I zastanowić się, czy ich też coś nie będzie wnerwiać.

Trzewik pewnie do dziś ma nad biurkiem zapisaną złotą myśl, którą bardzo wziąłem sobie do serca. Nie wiem skąd ją wytrzasnął (czy to komiks, czy youtube, czy jakiś sensowny poradnik managera - mniejsza). Wiem, że któregoś dnia pojawiła się w biurze. Brzmiało to mniej więcej tak, żebyś jako szef od podwładnego wymagał tylko jednej rzeczy, tego żeby cię ten podwładny nie wnerwiał. Celność tej myśli można przełożyć na życiową praktykę w innych rejonach. Ja odnoszę ją często do szeroko pojętej rozrywki. Także do RPG. A wprost: od gry fabularnej wymagam tylko tego, żeby mnie nie wnerwiała. Tylko tyle i aż tyle. Lubię się z grą czuć komfortowo, bo to gra jest dla mnie a nie ja dla niej.

Lista gier, które mnie nie wnerwiają zależy od tego jaką rolę na sesji mam przyjąć. Jeśli będzie to rola MG to aktualnie są na niej tylko trzy pozycje, jeśli rola gracza to listę znacznie się wydłuża i zależeć też będzie od MG z którym miałbym grać. Tę pierwszą listę mogę zdradzić: Warhammer, Sword and Wizardry White Box PL oraz In Spectres. To są moje pewniaki. Ta druga na pewno zawiera takie pozycje takie jak Pendragon, 7th Sea, Talislantę, Cyberpukna 2020, Dzikie Pola, Zew Cthulhu i wiele innych, ale jak wspomniałem czasem dany tytuł wylatuje w kontekście konkretnego mistrza gry.

Znam wiele gier, przebrnąłem przez kilkadziesiąt podręczników i pewnie jeszcze kilka może kilkanaście przede mną. Może się jeszcze coś znajdzie, co wskoczy na którąś z list. Nie wiem. Wiem, że nowa gra to problem, bo trzeba się z nią zapoznać, trzeba się przez nią przegryźć, trzeba potem ją sprzedać jakoś własnej ekipie. Jak widać preferuję proste mechaniki, które łatwo wyjaśnić graczom WH, S&W czy InSpectres są tak trudne jak smarowanie bułki masłem. Trzeba tę bułkę potem jeszcze czymś obłoży i niech to będzie plasterek sera, plasterek salami oraz ogórek z pomidorem. Tyle mi wystarczy – rachu, ciachu i po strachu. Bez zawiłości, bez dziwactw – smaczne bo znane, znane bo smaczne.

Naszło mnie jakiś czas temu, aby poprowadzić świetną skądinąd grę Traveller. Mechanika prosta, podręcznik nie jest opasły, zresztą nie trzeba go czytać w całości. Fajne patenty, łatwość kreacji świata. Nie udało się. Straciłem kilkanaście godzin przygotowań, bo moi gracze nie chcieli poznawać kolejnej mechaniki. Na nic jej wytłuszczenie. Dla mnie gra była spoko, coś mnie irytowało w niej, ale jeszcze nie wnerwiało. Dla graczy nowa mechanika była nie do przeskoczenia, a świata nie znali – wiedzieli tylko tyle, że ma być pulpowo. Nie siadło, nie sprzedałem im tego jak należy. A ich sama myśl o tym, że mają poznać kolejną grę na kilka sesji wnerwiła.

Jakiś miesiąc temu, po tym jak rozegrałem z kolegą partię w Ostrołękę, napaliłem się na Monastyr. Zapaliłem znów te snopki – wziąłem podręcznik do łapy. Wiedziała co chcę poprowadzić,w jakim klimacie. I potem przypomniałem sobie tę, przepraszam za mój francuski, jebniętą mechanikę. I wszystko wzięło w łeb.

W grach wnerwiają mnie różne rzeczy. Mechanika może być niepotrzebnie przekombinowana, skomplikowana, spuchnięta, wewnętrznie sprzeczna czy po prostu popsuta. Świat może być zbyt obcy, nietrzymający się kupy, nielogiczny albo nawet zbyt głęboki lub za płytki, coś wymuszający, ograniczający twórczo. Oczywiście w moim odczuciu. Często nawet jeśli są to rzeczy, które mógłbym naprawić lub ukryć z łatwością przed graczami, sama świadomość ich obecności powoduje, że gra traci w moich oczach, frustruje i najzwyczajniej wnerwia.


Ponieważ lista gier, które mnie wnerwiają zawiera 3 pozycje, co stanowi ułamek gier, które prowadziłem, dlatego też na wieść o nowej grze w moim otoczeniu nieco się irytuję, bo szansa na to, że powiększy listę jest jak widać statystycznie niewielka. Nowa gra to nowy kłopot. Kłopot proporcjonalnie wielki do objętości podręcznika, skomplikowania mechaniki, złożoności świata itp. itd...

środa, 1 kwietnia 2015

Nowe pismo o grach i to nie jest głupi dowcip

Na dniach powinno ukazać się nowe pismo elektroniczne poświęcone grom. Pismo, które powstało w wyniku połączenia redakcji dwóch różnych czasopism poświęconych tej samej tematyce. I bardzo fajnie się dzieje, kiedy dwie konkurujące ze sobą ekipy łączą siły, aby razem zbudować coś od zera i przekroczyć mentalne granice wzajemnych uprzedzeń.

piątek, 30 stycznia 2015

51 in 15 - Część 1 - Styczeń

Na blogu Naked Female Giant pojawiła się propozycja wyzwania: 51 gier w roku 2015. Pomysł fajny, obejmujący "gry stolikowe" - planszówki, karcianki, bitewniaki, erpegi czy gry wojenne. Postanowiłem się przyłączyć i podjąć to stosunkowo łatwe dla mnie wyzwanie. Krótko o każdym tytule w który zagrałem. Wraz z opisem i wrażeniami. Poznaj 6 ciekawych gier.

czwartek, 1 stycznia 2015

Antycypacje i alternatywy - na rok 2015

Rok 2014 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Współcześni kronikarze wspominają, iż z wiosny szarańcza w niesłychanej ilości wyroiła się z Dzikich Pól i zniszczyła zasiewy i trawy... tak, że kto ręce miał paczował, paczował, paczował.

Z mojej perspektywy - perspektywy gracza - zapamiętam ten rok, jako rok wyjątkowej posuchy erpegowej, przede wszystkim dyktowanej spóźnioną o lata refleksją, że mi to całe RPG do szczęścia nie jest potrzebne.

Moje "erpegowanie" jak sądzę, miało od kilku lat raczej charakter chorobliwego przyzwyczajenia, powiedział bym, że myślowego natręctwa. Uświadomił mi to znajomy, który wpadł na chwilę do społeczności Gry Fabularne na G+ i spojrzeniem z zewnątrz wytłuścił mi dosadnie, jak on to wszystko widzi oraz jak mnie w tym wszystkim odbiera. Przemyślawszy przyznałem mu rację. Postanowiłem wówczas bez deklaracji o przechodzeniu na emeryturę odstawić RPG na pół roku i zobaczyć jak się z tym czuję. A jako, że moje erpegowanie składało się głównie z obecności w e-fundomie, skutek mógł być łatwy do przewidzenia - odetchnąłem z ulgą odstawiwszy jady własne i cudze. Oczywiście zdarzało mi się wracać, a zdystansowanym już będąc mogłem spoglądać z oddali. Ileż to razy korciło mnie, żeby jednak znów wejść w rolę? Ileż razy wpisawszy akapit długi a polemiczny, komentarz skasowałem? Nie zliczę. Ot, zdarzały mi się wpadki, jak ta ostatnia u Lewarisa herbu Falanga, kiedym to wziął za dobrą monetę co pisze, kiedym to uroił sobie, że może podyskutować da się w godnych warunkach. Wszystko w łeb, a ja szczęśliw, że mnie Matka Boska Ostrobramska uchowała pod suknią. Że zbłądziwszy w te Dzikie Pola, zatrzymałem się przed wejściem do labiryntu, choć pochodnia już w mych dłoniach rozpalona spoczywała.

 A oprócz tego cieszy mnie, że na półce dwa wydania Spotkań Losowych. Że w garażach, o których pisałem rok temu dłubią śmiałkowie swoje gry, że je potem chętni wspierają, że dzięki temu, mogą one światło dnia ujrzeć. Choć nie dla mnie, nie dla mnie one. A co większego wyszło w tym roku? Nie wiem, nie dla mnie piramidy Fate, nie dla mnie Diademy i inne.

Antycypacje moje na  rok przyszły są takie, że co Bóg da, to będziem mieli.