wtorek, 7 października 2014

Słowo na niedzielę 22: lepszy krytyk w siebie, niźli zwykły fambel

Pomyślałbyś, że możesz schrzanić czynność, którą wykonywałeś wiele razy? Nie taką zwykłą codzienną i rutynową, lecz taką, którą robi się raz na jakiś czas i w trakcie której trzeba wykonać tylko jedną operację logiczną lub choćby zweryfikować jej poprawność. Pewnie, że tak. Ja schrzaniłem. A było to tak.


Mam takiego starego PC - rzęch już jakich mało, wiecie ten co to go nigdy nie sprzedałeś, trzymałeś jako rezerwowy, głównie zbiera kurz, ale może się przydać. Mój się ze dwa razy przydał jako zapas, więc nawet sympatię do niego czuję.

I raz na 3 lata wpadam na pomysł, aby stawiać na nim linuxa - kilka lat temu Ubuntu 8 nie radziło sobie z kartą graficzną, a operowanie w rozdzielczości 640x480 nie ma sensu. Po upgradach do 10 to samo. I ni jak tego obejść się nie dało - nie chciał, fuczał, nawet magia konsoli nie skutkowała. Olałem sprawę, kiedy potrzebowałem awaryjnie Windowsa XP - mój podstawowy komputer szalał tak, że nie dało się pracować, więc Ubuntu wyleciało.

Kilka miesięcy temu podjąłem kolejne wyzwanie - Ubuntu 12. Z Livem poszło okej - sprawdziłem, chwilę pochodził, rozdzielczość żyleta i nagle dup. Krzaki na ekranie. Po instalacji to samo. Czyli ssanie obrazu, wypalanie znów na marne - bo ten komputer systemu na Pendrivie nie widzi.

Wczoraj stwierdziłem, że może spróbujemy z Mintem. Live chodzi bez zarzutu, więc nagrywam na płytę, partycje robię, instaluję. Odpalam i o dziwo ładuje mi się... Ubuntu. Hm... sprawdzam maszynę, rzeczywiście jest wetknięty Pendrive z Ubuntu 12. No krzaki wiadomo po 12 sekundach od załadowania GUI. Ale łot da fak? No ale zainstalowałem to raz jeszcze. Znów te krzaki - no bo co niby po pół roku miałoby się zmienić?

Myślę, może to przez to, że mam ten dysk na slave ten pendrive się jakoś tak uruchamia - bo to stary Maxtor, jeszcze na tych szerokich taśmach. No nic - przepnę go, myślę, o i może po latach włożę tam gdzie powinien leżeć i nawet go śrubką przykręcę. Żałuję już po 3 minutach - musiałem sporo tam tego po odpinać, żeby go gładko włożyć.

I teraz najważniejsze - najważniejsze - przecież każdy o tym pamięta. Czerwone do czerwonego. Ale nie, nie zauważyłem, że mi się taśma wywinęła jak tam te bebechy przepinałem. I jak ten debil, mimo ewidentnego bolca wpiąłem mu tę taśmę odwrotnie. I o zgrozo uruchomiłem komputer nawet nie myśląc, żeby kurna olek zerknąć jak to zawsze robiłem. No koniec końców - kij do zadka. Nawet Live'a nie uruchomię.

A szkoda - bo ten Maxtor przeszedł, ze mną nie jedno i nie zasłużył na taki koniec. Szczęściem - za 30 dychy dwa takie stare dyski nabyłem i pozostaje mi czekać na przesyłkę.

Co to ma wspólnego z RPG? Niby nic - ale jak ci skrewisz rzut na wymaksowaną umiejętność, i nie rozumiesz jak to się stało, myślisz - przecież to niemożliwe, to już teraz wiesz, jak to sobie mniej więcej wytłumaczyć.

Dysklamer (sic!): może dziwić, że fiasko z Ubuntu nie popchnęło mnie do natychmiastowego ściągnięcia innej dystrybucji dla noobów. Trik w tym, że mam słabe łącze - i trochę to zajmuje.

3 komentarze:

  1. Sprobuj lepiej jakiegos Puppy Linuxa do takiego sprzetu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubuntu polecam. Baweię się tym ostatnio i jest fajnie - lekkie, minimalistyczne, bez wodotrysków, niskie wymagania.

    OdpowiedzUsuń