środa, 14 maja 2014

RPG czemu umierasz, czyli gdzie jest fair play?

Bardzo podoba mi się dyskusja którą na nowo zaczął BeamHit i pociągnął Drachu. Tak, dyskusja dotycząca odpowiedzi na pytanie RPG czemu umierasz? Może pytanie nieco przesadzone. Sam podobne pytanie zadał w okolicach roku 2001 na Agorze serwisu Valkiria. Jak widać po 13 latach rpgie ciągle umiera, czy jak chciałem wówczas upada.

O tym jak sprawa jest złożona świadczy liczba sugestii i powodów, które podają wspomniane osoby na blogach, a także uczestnicy dyskusji w komentarzach. I z większością spokojnie mogę się zgodzić. W gruncie rzeczy klasyczne czy nawet indiańskie erpegi przegrywają z jakiegoś powodu z grami komputerowymi czy planszówkami. Tak prawda, część sieciowych erpegowców lokuje pieniądze w erpegi zagraniczne. Tak prawda ludzie buły. Nie mam wątpliwości. Jak wspomniałem problem jest do cna złożony i poniżej postaram się dodać jeszcze kilka powodów do nazwijmy ją listy BeamHita – zaznaczam, że nie neguję jej, lecz dopisuję do niej.

Hobby jak to hobby opiera się na hobbystach – czyli zapaleńcach, którzy poświęcają się mu swój czas. Hobbyści w sporej części lubią do swojego hobby wciągać osoby postronne, a tak po prostu, żeby spróbowały. Przyznam się szczerze, że od wielu lat do gier fabularnych nikogo nie ściągnąłem, choć jednocześnie w hobby planszówkowe wkręcam co roku (zależnie od sezonu ) kilka bądź kilkanaście osób. Do gry komputerowej World of Tanks zaprosiłem takoż kilku znajomych, a o kilku starych kumplach sobie przypomniałem, kiedy przypadkiem dowiedziałem się, że grają. Erpegów jednakże nie oferuję. Nie ma świeżej krwi powiadacie? Jasne można szukać winy po stronie wydawcy, po stronie empiku. A może warto zacząć od siebie?

W jakimś poradniku czegoś tam, albo na jakimś blogu przeczytałem kiedyś taką pseudomotywującą historyjkę. O tym jak to jakiś sprzedawca polis co jakiś czas spotyka się z kumplem i opowiada o naprawdę fajnej polisie, która na tle innych produktów ubezpieczeniowych jest wybitnie prokliencka i nie droga. I tak raz, drugi, trzeci, czwarty. W końcu polisa wypada z oferty, a sprzedawca polis po jakimś czasie pyta kumpla: Wiesz tyle razy opowiadałem ci o tym, i nie rozumiem, czemu sobie z takiej okazji nie skorzystałeś. A kumpel odpowiada, że rzeczywiście fajnie się tego słuchało, ale dlaczego nigdy mi jej nie zaoferowałeś? Przykład z dupy, ale może po prostu mechanizm wart jest zastosowania, bo wiem po sobie, że mam kilku znajomych, którzy nawet szczegółowo pytali mnie o RPG, na czym polega, jak wygląda sesja i tak dalej. Lecz wiecie, gadka szmatka, ale na koniec powinienem był każdego z nich zaprosić na sesję, zagrać, tym bardziej, że nie są to osoby obce, ale znajomi z dobrym stażem. To też droga - jedna z wielu. Chwała tym, którzy nią kroczą.

Kolejna rzecz to już samo nasze sieciowe środowisko. Piszę to, jako niewątpliwy grzesznik, który ma ręce po łokcie umaczane we krwi. Stanowimy środowisko silnie spolaryzowane w każdej sprawie. Każdej też inaczej. Sporo ironii, sporo drwin, sporo erystycznych popisów – są oczywiście jeszcze wyspy konstruktywne, otwarte i kulturalne. Każdy z nas chciałby być traktowany z szacunkiem i pewną kulturą i choć wiemy czego dla siebie pragniemy, to jakoś zapominamy o tym, że wymaga to odrobiny pracy – jak przeczytałem w ostatniej Polityce, to nasz zdaje się problem narodowy, który zowie się dogmatyzmem.


Warto byłoby też nie stracić ostatnich dyskusji, takich ja to o wirtualnych gwałtach, feminizmie, upadku gierfabularnych, karcie X. Warto to sobie jeszcze że tak powiem przepracować, bo na razie jak zawsze zatrzymujemy się na wskazaniu mniejszych, bądź większych problemów, i zapominamy o kolejnym kroku, którym może być propozycja rozwiązania problemu. Bez tego każdy chwila poświęcona na spory staje się czasem zmarnowanym. Mówi się, że każda krytyka jest cenna – a krytyki to mamy w środowisku tyle, że zaczynamy się w niej topić, tylko że krytyka jest cenna pod warunkiem, że jest w jakiś sposób konstruktywna. Te spawy możemy załatwić, pozamykać zaczynając od siebie, podając sobie rękę na zgodę, czy to na sieci czy to w realu, bo tak naprawdę nie musimy zmieniać swoich poglądów czy stanowisk, wystarczy że nauczymy się rozmawiać zamiast walczyć do śmierci broniąc naszych stanowisk przed osobami, które wcale ich nie atakują. W co świecie wierzę, każdy moment jest dobry aby zacząć grać Fair-play.  

6 komentarzy:

  1. Zapytałeś? Michał Listkiewicz (dla przyjaciół Shathanh) stosował zawsze pluralis modestiae... No chyba że chodzi o coś innego.

    Co do reszty: rpg umiera, bo przestaje być hobby. A rozpoznasz to po tym, że właśnie nie chce ci się nikogo do niego "wciągnąć". Wzbudzanie w sobie z tego powodu poczucia winy to pewnie już ostatnie stadium agonii.

    Myślę, że internetowe spory, dyskusje itd., nie mają żadnego przełożenia na to, co się dzieje i w którą stronę zmierza rynkowo rpg (nawiasem mówiąc nie wiem, co się dzieje, czy jest lepiej, czy gorzej), ale na pewno dowodzą, że pacjent nie zmarł i społecznie ma się dobrze. Wiele różnych spojrzeń dowodzi raczej bogactwa. Ostatnio, przegladając blogi, wpadłem na pewną dyskusję, z której wnioski bardzo mi się spodobały i na pewno po powrocie do grania (pewnie kiedyś się zdarzy) wziąłbym to, co wyczytałem, pod uwagę przy prowadzeniu. A jest to zmiana w moim odczuciu duża. Dla mnie, jako dla osoby z zewnątrz, środowisko wygląda na równie żywe, co kiedyś

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, nie, jeśli dobrze pamiętam, to Michała spotkałem rok czy dwa później niż ten mój debiutancki post.

    Czyli jeśli już to umieranie rpg jest to wewnętrzne przeświadczenie jednostki, będące odbicie i projekcją jej własnych lęków, postaw i przekonań oraz rzutowanie ich na rzeczywistość? No miałoby to ręce i nogi. Zresztą możesz tu mieć dużo racji, pamiętam czas "klubu" fantastyki w Tychach, ten klub zaczął upadać w świadomości wewnętrznej po 3 miesiącach od założenia, ale to fakt jest taki, że wytrzymał ponad rok, potem przekształcił się w coś innego i bawiliśmy się dobrze przez kilka lat, a dziś myślę o tamtym czasie jak o nie wiadomo jak aktywnym okresie. Zresztą tak jak na przykładzie z pierwszego akapitu. Jak widać mam świadomość.

    Zresztą całe to pieprzenie o rynku nie ma sensu. Wiesz, to całe gadanie, należy sprowadzić do indywidualnych doświadczeń i zapytać wprost: czy przez to umieranie rpg, nagle musiałeś pochować swoje podręczniki, albo zawozić je na oiom? Bo w sieci mamy k7 +3 osoby, które po za wydawcami mają jeszcze jakieś pojęcie jak to wygląda z tym całym rynkiem, reszta to już tylko rojenia w malignie.

    Zresztą kiedyś, całkiem niedawno napisałem, że po prostu erpegi schodzą do garażu, i nic się złego z tego powodu nie stanie. A nawet wyjdzie to wszystkim na zdrowie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie wspieram hobby, nie kupuję nowych podręczników (a są tanie, “jak na hobby to taniocha”), nie gram w nowe gry. Co za bzdury. Nie czytałem dalej."

      Przeczytaj, chyba nie zrozumiałeś o co im chodzi pod pojęciem buły.

      Usuń
    2. Rzuciłem okiem na jedną z dyskusji, o których piszesz. Wygląda na to, że jestem mordercą rpg, ksywa “buła”. Nie wspieram hobby, nie kupuję nowych podręczników (a są tanie, “jak na hobby to taniocha”), nie gram w nowe gry.

      Rozwój wydawnictw rpg i wydanie setek książek ich dotyczących to anomalia, która pojawiła się zupełnie obok rpg i jest z nią słabo powiązana. Nie widzę powodu, dla którego warto te dwie rzeczy tak ściśle łączyć ze sobą. Owszem, istnieją osoby, które dają się namawiać na nowe podręczniki, uważają, że kupowanie ich doprowadzi do "życia rpg", są i tacy, ktorzy bez namowy kupują je jako kolekcjonerzy. Ale do samej gry i “ożywiania” rpg jest to zupełnie niepotrzebne – na pewno mniej, niż dyskusje o graniu, które można czytać choćby na blogach, a kiedyś usłyszeć w klubach, a które świadczą o właściwej aktywności środowiska i nowych pomysłach, które ma lub adaptuje w swoich grach. Kolekcjonerzy podręczników są jak kolekcjonerzy znaczków. Mają je. Mogą sobie otworzyć album i pooglądać, ale to nie świadczy o tym, że grają, czy że sprawiają, że rpg żyje. Ci zaś, którzy nie są kolekcjonerami i kupili grę dla “wspierania rpg” chyba pomylili etykietki produktów. Na pewno wsparli drukarnie, dostawców, zatrudnionego grafika czy tekściarza itd. Temat rynku to zupełna bzdura w odniesieniu do gry wyobraźni, której wystarczy kostka, ołówek i kartka papieru.

      Przypuszczam, że rezolutny wydawca rpg, który chce żyć z tego “rynku”, powinien postawić na akcesoria dodatkowe, które są lub mogą być przydatne.Przypuszczam, że mała i działająca w kwadrans pralkosuszarka do skarpetek mogłaby być zlecona i rozprowadzana przez jakieś wydawnictwo erpegowe w sklepach branżowych. Można by ją zareklamować: “wybierz się do Altdorfu razem ze swoją koleżanką”. Sprzedałoby się lepiej, niż podręcznik z nową rasą, bo nie tylko wśród graczy. Podobnie stoły z drewna z Laurelorn albo napój Grzmot z Night City też miałyby nabywców. Ja chętnie kupiłbym zgrzewkę na sesję CP, ale nie nowy podręcznik z opisem jakiejś ulicy. Naprawdę chciałbym wesprzeć rpg inaczej, niż kupując zadrukowaną bibułę...

      Usuń
    3. Przeczytałem całość (bez komentarzy). Faktycznie, wyciągnąłem wniosek zbyt pośpiesznie, po pobieżnym zwijaniu tekstu w dół ekranu. Zwijałem go tak, ponieważ nie przepadam za takimi artykułami; argumenty w nich się powtarzają, a prowadzą donikąd. Tym bardziej jednak nie powinienem się do niego odnosić w pierwszym akapicie. Z drugiej strony nie rozumiem, w jakim kontekście w ogóle traktować ustęp o "bułach". Że tacy ludzie stoją za śmiercią rpg? Wiem, że Drachu tylko odnosi się do notki kolegi, więc pewnie i do niej musiałbym zajrzeć.

      Przepraszam za skasowanie poprzedniego komentarza i wklejenie go ponownie pod twoim, Encu. Wyciąłem go, ponieważ chciałem usunąć dwa zdania, które zabrzmiały może zbyt mocno. Nie chciałbym prowokować żadnych kłótni czy kogoś obrazić. Znam prywatnie Neurocide`a i w prywatnej rozmowie na więcej sobie pozwalamy (a przynajmniej ja:)), natomiast nie wziąłem pod uwagę tego, że jego blog jest popularny i czyta go sporo osób, także niektóre z moich słów były nie na miejscu. Dlatego wyciąłem i wkleiłem jeszcze raz mój komentarz po ocenzurowaniu go. W tym samym czasie ty już go zacytowałeś, więc cały zabieg na nic. Cóż, w zasadzie obrażał on tylko mnie samego, bo świadczył o tym, że oceniam czyjeś słowa po wyrywkowych zdaniach, więc cała krzywda moja. Pozostaje mi tylko wyciągnąć z tego naukę :)

      Usuń