piątek, 30 maja 2014

Polemika i zabawy Trolli


W dzisiejszym przyjemnie niedługim i łatwym w odbiorze tekście po raz drugi wchodzę w polemikę z Petrą Bootman znaną także jako Naked Famele Giant. Będzie o zabawach Trolli. Tak właśnie – Trolli. Bo to właśnie im dostało się w jej tekście całkiem niezasłużenie, a także grom planszowym z wczesnych lat 90. I tychże mam zamiar bronić ku uciesze swojej i waszej.


Po pierwsze NFG stawia nazbyt uogólnioną tezę, w brzmieniu: Śmiertelna próba, Mag, Troll Foot-ball, wszystkie polskie wydania zagranicznych tytułów. Jest to tylko częściowa prawda – nie ma wątpliwości, że ŚP oraz Mag są po prostu wydanymi bez poszanowania praw autorskich grami, który jeśli dobrze pamiętam ukazały w piśmie Ares. Jednakże w przypadku Troll Football mamy już do czynienia z grą autorską, która jest klonem gry Blood Bowl – jasne, BB stanowi w 80% podstawę Troll Football, pewnie, że gdyby nie BB, to autorzy TF nigdy sami by na to, że można zrobić podobną grę nie wpadli. Umówmy się, że Troll Football nie jest oryginalny, lecz to ciągle klon, gra silnie inspirowana, jednakże gra nieco inna niż oryginał, a zatem nie jest jak uważa NFG - polskim wydaniem zagranicznego tytułu jak to ma miejsce w przypadku ŚP czy Maga, a już w szczególności nie jest piracką wersją, gdyż nie narusza franczyzy Games Workshop związanej ze światem Warhammera. To pełnoprawny klon - tak jak Sword & Wizardry jest klonem ODD, jak Garou, Bang! czy Resistance: Agenci Molocha są klonami Mafii, jak Duke Nukem jest klonem Wolfensteina, jak Fortuna jest klonem Monopoly (nie – Eurobiznes to zrzynka).

Druga wątpliwa teza: sugestie autora recenzji, jak poradzić sobie z kiepskim wydaniem gry, wskazują, że konieczność naprawiania gier, mimo że irytująca, była czymś powszechnym, wskazuje, że gra Troll Football była popsuta (no bo naprawia się rzeczy wadliwe). Tylko, że jako posiadacz gry, zgodzić się mogę, że rzeczywiście występowało w instrukcji kilka niejasności, niezbyt upierdliwych zresztą, ale zaliczmy to jako punkt dla NFG i recenzenta. W samej recenzji autor czepia się jednakże pierdół około wydawniczych, które na moje oko wyolbrzymia i myślę, że NFG tu dała mu się wpuścić w maliny i stąd zacytowana teza. Wyliczmy te wady, które tak uwierają recenzenta z Magii i Miecza, i które dziś pokutują stwierdzenie o konieczności naprawiania gry:

Podstawki większe niż hexy – fakt, były minimalnie większe, fakt kiedy w jakimś fragmencie robił się ścisk, trzeba było nieco uważać. W rozgrywce taka sytuacja miała czasem miejsce, czasem. De facto nie stanowiło to problemu.

Niewygodne przekręcanie sylwetek, które upady – fakt, było to słabe rozwiązanie, na obronę Troll-Football dodam jednak, że w Blood Bowl należało figurkę przewrócić – kto kiedykolwiek malował figurki, wie że przewracania figurek trzeba unikać jak ognia, bo się robią odpryski i trzeba malować. Tu akurat autor recenzji wskazuje rozsądne rozwiązanie, aby taką sylwetkę (plaskacz) oznaczyć wieszając na niej pasek kolorowego papieru.

Brak na plaskaczach miejsca na wpisanie imienia – i tu już recenzent (do tej pory rozsądny) popłynął na całego. Podpisanie równa się dla mnie zniszczeniu gry. Ja oczywiście nazywałem swoich zawodników, co jest o tyle łatwe, że każdy plaskacz ma swój numer i po prostu miałem kartkę ze składem rozpisanym w zeszycie. Poważnie? Pisanie po grze planszowej rozumiane jako „naprawa”?

Plansz zbyt miękka – tutaj recenzent nie myśląc o konsekwencjach radzi podkleić planszę tekturą. Oczywiście potrzeby nie było najmniejszej. Plansza była wykonana z fajnego lśniącego papieru, fakt to ciągle składany dwukrotnie arkusz, ale papier porządny i mocny, na jakich dziś drukuje się plakaty dostępne w empikach. Taka plansza była standardem i nikogo wówczas nie dziwiła – do dziś takie plansze wykorzystywane są na potrzeby gier strategicznych i to nie tylko w budżetowych grach spod znaku Taktyki i Strategii (np. system B35), ale także wypasionych grach od GMT – nie dalej jak w poniedziałek na takiej właśnie planszy grałem w świetną Red Winter. Mało kto takie plansze podkleja, bo jest to jak wspomniałem bardzo ryzykowne przedsięwzięcie, wymagające nie lada wprawy – dziś o tyle łatwiejsze, że nie ma problemu z dwustronną taśmą klejącą, ale i tak łatwo o błąd. Wówczas trzeba było użyć jakiegoś kleju, a to mogło się skończyć zabrudzeniem, nierównym naklejeniem i fałdami, bąblami powietrza, nadmiernym zawilgoceniem a po latach i tak rozklejeniem. Co więcej jeśli nawet ktoś by sobie z tym poradził, to musiał jeszcze zdecydować, czy plansze ciąć na 4 kawałki – wówczas i tak by chodziła rozjeżdżając się w trakcie gry (mogłaby się też odkształcać – normalne przy kleju na wodzie), czy kleić cały arkusz do dużego kawałka tektury – ale wówczas nie mieściłaby się do pudełka i niszczała gdzieś na lub za szafą, czy też przeciąć planszę w pośrodku prostopadle do krawędzi do połowy, aby można ją było składać (tu ryzyko podarcia, bo trzeba zostawić luzy). Każda z tych opcji – których nota bene recenzent nie potrafi przewidzieć – może popsuć planszę do Troll-Football w sposób nieodwracalny. A plansza jak wspomniałem była okej, żadne z podobnych rozwiązań mnie przez lata nie zawiodło, i jak dowiodłem ten rodzaj planszy stosowany jest z powodzeniem do dziś.


Gdzie tu więc konieczność naprawiania gier? Bo ja jej nie widzę. Widzę natomiast u recenzenta Magii i Miecza znane do dziś czepialstwo.

3 komentarze: