niedziela, 6 października 2013

Pierwszy dzień z reszty życia mojego

Poruszyłem ten temat przy okazji tematów związanych z Karnawałem Blogowym, ale wydaje mi się, że warto do tego powrócić, ponieważ inicjacja - jakakolwiek by nie była, pozostaje ważnym i pamiętnym przeżyciem. Pikanterii wszystkiemu dodaje fakt, że miała ona miejsca w budynku szkolnym, co więcej, zostaliśmy nakryci przez panią dyrektor i ledwie się z tego potrafiliśmy wytłumaczyć. Oj, tak - to był mój pierwszy raz... z Kryształami Czasu. 


Pamiętam, że był to poniedziałek w pierwszej klasie liceum. Mieliśmy na 8:00 i strasznie dużo zajęć, chyba z 7 lekcji, ale ponieważ szkoła był czynna do 18:00, po lekcjach na świetlicy było jeszcze trochę czasu aby zagrać. Postaci robiliśmy na przerwie, kolega miał segregator ze skserowanymi stronami kolejnych części Kryształów Czasu publikowanych w MiM. To wszystko co mieliśmy. Statystyki losowaliśmy na przerwach, krok po kroku, to na co starczyło czasu. Coś tam w trakcie lekcji, ale udało się. Kiedy skończyły się zajęcia, mogliśmy sobie wygodnie zagrać - naprawdę, nigdy nie mogłem uwierzyć w argument, że postaci do KC robi się specjalnie długo.

Co do Kryształów Czasu, ich wycinek znałem z jedynego posiadanego przeze mnie numeru Magii i Miecza, dzięki czemu orientowałem się w bóstwach, w kosztach budowy zamków, 5 kręgu czarów. Wiem, że moja postać była elfem - z racji mojej fascynacji Ciemnymi elfami z gry Troll Football (tu dygresja, to były o tyle fajne czasy, że nic jeszcze nie było mroczne - a słowo ciemny nie kojarzyło się tylko z ciemniakiem, ale także z siłami ciemności - ciemności właśnie a nie jakiegoś tam mroku z rozkroku).

Samej sesji nie pamiętam dokładnie. Wiem tylko, że o mało co nie umarliśmy - to były czasy, kiedy za błędy płaciło się życiem - zagryzieni przez Wargi. Być może kolega zginął, ja się jakoś wywinąłem. To były czasy bezlitosnych Oracle Dice, co wypadło, to się stosowało. Trzeba było być twardym, a dla dobra fabuły, to sobie można było zrobić co najwyżej nową postać.

To co mi pozostało z tamtej pierwszej sesji do dziś, to sentyment do kości kryształowych, ze szczególnym uwzględnieniem niebieskiej i czerwonej - takim zestawem zaczęliśmy grać, takie kości do RPG pierwszy raz widziałem na oczy. To dziwne, ale jak sobie je przywołam w pamięci, to czuję zapach mojego liceum.

Kolejną rzeczą, która mi została do dziś, to fakt, że nie boję się kart postaci rozpisanych na zwykłych karteluszkach w kratkę. Grając w KC zawsze preferowałem ten sposób - a karty postaci do KC, z którymi miałem styczność, zawsze pozostawały w tyle, za zwykłą kartką w kratkę.

Wpis bierze udział w Trzydziestodniowym Wyzwaniu: Kryształy Czasu
Dzień 1. Jak zacząłem/zaczęłam przygodę z KC 




2 komentarze: