czwartek, 23 września 2010

Skarby Valpurgiusa

Oto lista skarbów znalezionych w sarkofagu Valpurgiusa:

miecz, butelka z trucizną, butelka z miksturą kontrolowania smoków, manuał golemów, trzy wisiory z kamieniami szlachetnymi (od razu widać, że różnej wartości - dla uproszczenia: najtańszy, średni, najdroższy), trzy zwoje pergaminu, cztery pierścienie (każdy inny, trudno ocenić wartość, ale można wyróżnić motywy - kolejno: pentagram, czaszka gryzonia, czaszka ludzka, motyw roślinny - dąb), dzwoneczek, płaszcz (czarny z czerwonymi obszyciami), ciepły płaszcz z włosiem (futrem?), rękawice oraz lina.

piątek, 10 września 2010

Sandbox, to puszka pandory

"Ten, koleś nie rzuca koścmi.
Nie wie co traci.
Na jego miejscu odpaliłbym
ten sam setting
jeszcze raz" - Neurocide


Już po pierwszej sesji tknęło mnie, że coś z tym moim sandboxem jest nie do końca ok. Pomyślałem sobie: przecież jak to zabiorę na konwent i odpalę od nowa, to jedyną wspólną rzeczą jest zawiązanie przygody oraz to pewne na 100% wydarzenia, które jak się okazało, nie jest takie pewne.

Mam taką prywatną teorię na temat źródeł powstania tych wszystkich settingów, na których pierwotnie grało się w sandboxa. Oczywiście to tylko teoria, równia prawdopodobna ja każda teoria odnosząca się do przyczyny pamiętnej katastrofy z kwietnia tego roku.

A wygląda to tak: był sobie gość i kilku jego kumpli (oraz pewnie z setka przypadkowych graczy, która przewinęła się przez jego kampanię). Gość prowadzi, rysuje te mapki, a gracze rżną w to z wypiekami na twarzy. Z czasem ziomkowie awansują, zostają królami całych prowincji, władają miastami, niektórzy zakładają gildie magów. Grali w to 5 lat. Mają ogromny świat rozrysowany na heksach, znają każde miasto, każdą puszczę, każdego z ważniejszych npców. Zrobił się z tego setting pełną gębą – z historią państwa, z miejscami bitew, z tym całym fajnym stuffem. I łebski jeden z drugim, po pięciu latach gry biorą to wszystko do kupy, zaczynają spisywać i kończy się sandbox, a zaczyna ustalony setting, który można wydać jak Greyhawka czy inną Mystarę. Pojawiają się doń normalne już scenariusze, czasem jakieś moduły. Świat przestaje żyć własnym życiem – jego forma startowa petryfikuje się w umysłach setek, a może nawet tysięcy graczy. Niektórzy pozwalają sobie na więcej inni trzymają się settingu, jak wół żłobu, oczywiście pojawiają się trufani, inkwizytorzy tropiący odstępstwa, którzy mówią, że tego nie można, a to jak najbardziej. Koncepcja sandboxa ginie, bo nastąpiła ewolucja i przeformatowanie odbiorcy.

To co napisałem, wydaje się dosyć prawdopodobnie, jestem w stanie wyobrazić sobie siebie za dwa lata, po 100 sesjach, kiedy postacie dopadną poziomów powyżej 9. Kiedy pobudują twierdze, kiedy będą bawić się w coś co przypominać będzie Birthrighta czy inną Grę o Tron. Będę miał gotowe mapy, tysiące heksów, a na każdym przygoda, na każdym notatki – świat zrobi się sam.

Tyle, że chyba idę inną drogą – przynajmniej na razie. To co wyprawiam, przypomina mi raczej wielki moduł – jestem diabelsko ciekawy, co się stanie, kiedy odpalę to wszystko jeszcze raz od początku, gdzie zajdą gracze, co zrobią, kogo spotkają. Z grubsza przypomina mi to grę planszową Runebound – każde odpalenie to inne przygody, inna sekwencja wydarzeń (z tym, że tam, są to dziesiątki spotkań na grę – wobec czego po trzech grach, świat masz spenetrowany dokładnie i widziałeś wszystko co mogłeś, no i oczywiście doskwiera brak elementu fabularnego w skali bohatera). 

A więc raczej prowadzę moduł, a przynajmniej wszystko na to wskazuje.

Cieszę się też, z bycia odkrywcą. Posługuję się Swords & Wizardry Whitebox PL, a jednocześnie – jak obyci w temacie retrogamerzy, nie mam dostępu do oryginalnych podręczników, ani wartościowych suplementów takich jak Wilderness czy City – muszę szyć, z tego co u nich wyczytam, i budować na tym wyobrażenie o grze. Być może, w jakiś sztuczny sposób, negując dotychczasowe doświadczenia w prowadzeniu, świadomie próbuję znaleźć się w sytuacji, o której wielokrotnie wspominali mi starsi kumple: wiesz, na początku mieliśmy tylko artykuły Ciesielskiego.

czwartek, 9 września 2010

Zdzieczenia ciąg dalszy - sandbox

No to się rozkręciło. Kolejna sesja sandboxa za mną. Moje uwagi na świeżo – spisałem w godzinę po zakończeniu wczorajszej sesji. Wszystko na Swords & Wizardry White Box PL.

Podstawowym założeniem granych przez nas sesji, jest to aby czas ich trwania nie przekroczył 2h. No i przekroczył – graliśmy od 19:00 do 21:45. Na swoje usprawiedliwienie mogę mieć tylko fakt, że sama przygoda zaczęła się z poślizgiem, bowiem trzeba było zrobić postaci trzem nowym graczom, oraz poświęcić chwilkę na ich wprowadzenie, a także kawę i te sprawy. O tyle jest to spoko, że wygląda na to, że wszyscy dobrze się bawiliśmy – nikt mi nie przerwał wskazując na zegarek. Nie mniej jednak , umawiamy się na 2h – przekroczenie za zgodą wszystkich stron.

Posiłkując się D&D Cyclopedia przemontowałem tabelki spotkań. Mocna zainspirowałem się tamtejszym rozwiązaniem prawdopodobieństwa spotkań oraz odległości w jakiej się one pojawiają. Stosuję to w przypadku spotkań gołych – jeśli takowe wypadnie, losuję jedynie spotkaną istotę, daję jej też ekstremalnie prostacką motywację. Do tego odnowiłem trochę tabelkę warunków atmosferycznych, lecz na razie z wyjątkiem tła (czyli efekty specjalne i  akustyka) nie mam dla niej zastosowania – mechanika czeka w kolejce.

Mam też tabelkę spotkań w lesie, która tym różni się od tabelki gołych spotkań, że występują w niej także miejsca, a samo spotkanie ma charakter wydarzenia. Tego typu przykładem jest makabryczny krąg, na który natknęli się bohaterowie poprzedniej sesji na Wietrznym Szczycie.

Nowa tabelka plotek- usunąłem zużyte poprzednie i dodałem całą stertę nowych. Na sesji nie było okazji aby jej użyć. Sam proces jej budowy daje mi jednak wgląd w to, jak wygląda konstruowany przeze mnie w locie świat.

Dzisiejszą sesję w zasadzie zrobiło mi właściwie jedno gołe spotkanie – tu zdradzę czytelnikom i moim graczom, że szansa na jego pojawienie się wynosiła jakieś 2 promile, czyli po ludzku 1 do 480. Istotka ta, została wsadzona do tabelki niemal w ostatnim momencie. Wahałem się czy ją umieścić – przeczytałem jednak moje wypocinki odnośnie settingu i okazało się, że nie mam wyjścia. No i pac – zaszło.

Z rzeczy nad którymi muszę popracować, to lista górskiej zwierzyny – co rusz wychodzą mi dziwne rzeczy. Okazuje się bowiem, że zając i żubr kochają iglaste lasy gór z grubsza przypominających Beskidy czy Bieszczady – na szczęście także wilki.

Opracować zasady zmęczenia, wpływu warunków atmosferycznych na graczy.

Ważną rzeczą z którą mam problem, to jednominutowa runda walki – generalnie idzie o to, że test trafienia to abstrakcyjne przedstawienie rezultatów tego, co zaszło w czasie starcia trwającego minutę. Lata grania utrwaliły we mnie zupełnie inny styl rozgrywania starć i na razie nie udało mi się jeszcze przestawić.

czwartek, 2 września 2010

Poszliśmy w dzicz - sandbox

Ludzka głowa zatknięta
na zaostrzonym kiju
Chciałbym się podzielić z wami wrażeniami z prowadzenia sandboxa. Dziś udało mi się poprowadzić pierwszą sesję w starym stylu – bez scenariusza, jedynie na tabelkach oraz pretekstowym settingu (jego zarys nakreśliłem w ramach Puszki Pandory – setting na 500 słów). Sesję rozegrałem na zasadach Swords and Wizardry White Box PL – które przetłumaczył Squid.

Na przygotowanie się do prowadzenia miałem tydzień – ale jak to czasem bywa, zwyczajnie nie starczyło na to czasu. Posiłkując się wytycznymi z mojego „settingu” wszystkie potrzebne mi tabelki przygotowałem w autobusie, podczas podróży powrotnej z pracy – łącznie wyszło ich 11, a objęły one tabelki plotek, spotkań w lesie, ruinach i wioskach, tabelkę zwierzyny łownej, pogodę (temperatura, zachmurzenie, siła wiatru), tabelki wspomagające (cecha + zawód). Największa była ta ostatnia, zrobiona pod k12, pozostałe są na k8 i k6. Do tego doszła jedna abstrakcyjna tabelka związana z wydarzeniem, który miało zajść na 100% lecz nie zaszło – taki to urok pewniaków.

Wypisałem sobie kilka założeń, których postanowiłem się trzymać:
  1. Wykonywać rzuty na adekwatnych do sytuacji tabelkach tak często jak to możliwe. Motywowane to było uwagami Tajemniczego Pana C., które kierował pod adresem swoich sesji. Celem tego zabiegu było wrzucenia graczy w akcję, zarzucenie haczyków i przynęt, tak aby graczy mieli co robić.
  2. Pierwszy, startowy „quest” został nadany odgórnie, gracze nie mieli wyboru. Stanowić miał punkt wyjścia do przygód i nic ponadto – jego realizacja nie była obligatoryjna, jego celem było nadanie postaciom motywacji do ruszenia w świat.
  3. Gracze o świecie mają wiedzieć możliwie mało – co miało uzasadnienie w warstwie fabularnej oraz praktycznej (radość z eksploracji, wzbudzenie ciekawości świata).
  4. Kreatury nie będące zwierzyną opisywać bez wymieniania nazwy, aby gracze nie mieli pewności z czym się spotykają. 
  5. Zabawa miała trwać nie więcej niż 2h. Takie założenia przyjęliśmy niedawno, dzięki czemu znów możemy grać w starej ekipie, której trudno jest spotykać się regularnie na standardowe sesje trwające  4h lub dłużej.

W grze udział miało wziąć trzech graczy, niestety jeden gdzieś się zapodział, toteż wystąpili tylko Tajemniczy Pan C jako „Kudłaty” - pasterz (dla uproszczenia Wojownik poziom 1) oraz Sekretny Pan K o którym sza jako „Uszok” - rybak (dla uproszczenia Wojownik poziom 1).

Nie chce mi się dziś pisać AP-ka – bo i tak nikt ich nie czyta – zrobię to w innym terminie, bo przyda mi się. Napiszę za to garść samokrytycznych uwag, abym się następnym razem pilnował, a i zapamiętał to co mi wyszło.


Poniższe punkty odnoszą się do tych zamieszczonych wyżej:
  1. Wyszło dobrze i zgodnie z założeniami
  2. Było to prawdopodobnie niezgodne z duchem retro, lecz konieczne – starter miał zadziałać i zadziałał. Gracze wyruszyli na polowanie aby uchronić rodzinną wioskę przed głodem.
  3. Ten trik dobrze działa – Tajmeniczy Pan C. sam przerwał mi wprowadzenie, kiedy uznał, że mógłby dowiedzieć się nazbyt wiele.
  4. Trzymać się tego z żelazną konsekwencją – jest dobre.
  5. Patent sprawdził się po raz kolejny – polecam, wystarczy aby się nagrać, nie zaniedbać rodziny, obowiązków lub związków, a przy tym nie porzygać z nadmiaru wrażeń.

Jeśli chodzi o potknięcia, to muszę przyznać, że najwyraźniej jestem miękką pałą robiony, bo nie zabiłem gracza, choć na kościach stało, że zginął – zagrały tajemnicze modyfikatory i gracz przeżył. Zabrakło mi jaj, a przecież nowa postać to tylko 6 rzutów 3k6 i kilka dodatkowych liczb.

Zasady pancerza muszę przerobić jeszcze raz i zdecydować się na jedną z dwóch dostępnych opcji, lub ściągać z AD&D 2ed lub Rules Cyclopedia (albo dostępnych kolonów).
Muszę wyzbyć się starego nawyku i dawać PDki zgodnie z założeniami gry. Zdecydowanie przesadziłem z nimi i po pierwszej sesji gracze dostali ich po 300 na łeb (co i tak sprawia, że w tym tempie dojdą do 2 poziomu po 7 sesjach) – kwestia jest do dokładnego przegadania z graczami: czy liczy się dla nich rozwój fabularny postaci czy matematyczny.

Muszę ustalić modyfikatory w podczas walki w rozmaitych warunkach. Dorobić zasady dotyczące tempa marszu oraz zmęczenia.

Widzę też, że muszę przebudować tabelki, w szczególności dorobić tabelki spotkań ze „statycznymi obiektami” takimi jak różne tajemnicze kręgi, budowle – bo ołtarz na dzisiejszej sesji zrobił niezły klimat.

Na razie tyle, za tydzień prowadzę kolejną część Nozdrza Yrrhasedesa, niebawem zamieszczę APka i pewnie kilka uwag, który mi się nasuną.