wtorek, 16 marca 2010

R-kon - obserwacje z dystansu

Rzeszowski R-kon był pierwszym od wielu lat konwentem, który odwiedziłem. Jeśli mnie pamięć nie myli, to Conquest w 2004 roku był ostatnią tego typu imprezą, na której byłem. Pewne sprawy miały się wówczas inaczej. Długa przerwa, uważam, pozwala mi dostrzec te zasadnicze różnice.

Najważniejsza z dostrzeganych przeze mnie różnic ma związek z kulturą konwentową. Właśnie w okolicach roku 2004 pojawiły się wyraźne symptomy przyszłych zmian. To wówczas ktoś mądry, ktoś z forum Poltera odważył się powiedzieć: mam dosyć widoku pijanych nastolatków na zlotach fanów fantastyki, mam dosyć walających się po salach butelek i puszek po napojach wyskokowych, czas skończyć z toaletami lepiącymi się od nadmiaru wymiocin. Ten ktoś, wsadził kij w mrowisko. Rozpętała się bitwa, w której niemal na noże zwalczali się zwolennicy i przeciwnicy obecności alkoholu na konwentach. Dziś wiem, że udało się wyrugować konwentowe chlanie. Ku mojej uciesze. Mam nadzieję, że R-kon nie jest odosobnionym przypadkiem.

Na R-konie nie widziałem bitewniaków. Oprócz prototypu Neuroshimy Tactics, którego wczesne zasady i założenie prezentowałem wszystkim zainteresowanym oraz pokazu rodzimej gry Ogniem i Mieczem, nie zauważyłem innych bitewniakowych akcentów. Czy to normalna sytuacja, czy tylko wyjątek, o tym przekonam się wkrótce odwiedzając zbliżające się konwenty.

Dzięki pamiętnym gliwickim Dracoolom obowiązkowe stały się games roomy wypełnione po brzegi grami planszowymi. Być może to na barki planszówek zwalić należy nieobecność gier bitewnych (przy założeniu, że sytuacja zaobserwowana na R-konie, nie należy do wyjątków)? Wszak potrzebują tej samej przestrzeni i muszą ze sobą konkurować o miejsce na sali gimnastycznej, a nadto planszówki nie są tak hermetyczne i czasochłonne.

Mam też wrażenie, że nieco zwiększył się odsetek uczestniczek. Na R-konie dziewczyn było sporo. I znów mam nadzieję, że nie była to tylko rzeszowska fluktuacja, a stała lub rosnąca tendencja.

8 komentarzy:

  1. Neu, GDZIE Ty byles na R-konie? I jak to sie stalo, zesmy sie nie spotkali?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno na prelekcji Szczura była okazja się spotkać :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłem tamże, a także na prelekcji Tora oraz Sonego. Ponadto spędzałem czas na Portalowym stoisku, które umiejscowione było w Gamesroomie.

    OdpowiedzUsuń
  4. 2004-2010, dwie różne konwentowe epoki. :)

    Co do picia - nie wszędzie jeszcze jest tak dobrze, ale ogólnie nie jest źle. Ciekaw jestem, jak będzie w Poznaniu.

    Co do reszty - ciekawe spostrzeżenia. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Eh, wykrzaczyło się, raz jeszcze :/
    Potwierdzam, że Neurocide był na R-konie ;)

    Jak napisałem na FB:
    1) alko klasycznie był,ale kulturalnie. Fajne knajpy blisko pewnie znów okazały się dobrym rozwiązaniem, zwłaszcza że nawet o 5 rano można było spokojnie po skończeniu sesji wypić piwko.
    2) Games Roomy z planszówkami to ja pamiętam jeszcze przed Dracoolem.
    3) Bitewniakowcy niespecjalnie po co mają pojawiać się na konwentach, które traktują ich jak pies jeża. Sorry, ale w warunkach kiedy czysto bitewniakowe imprezy często mają wyższy standard od konów, jest to dużo fajniejsze od ludzi przesuwających twoje figurki, orgów niewywiązujących się z obietnic (krakowskie konwenty sztandarowym przykładem), przestawiania stołów do gry i tłoku.
    Takie przynajmniej argumenty słyszałem jak się jakiś czas temu tym interesowałem - i się zupełnie nie dziwię bitewniakowym ekipom, że mają konwenty w głębokim poważaniu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny wpis.
    Sprawdzę to wszystko na Pyrkonie i ewentualnie potwierdzę trendy zauważone przez Ciebie.

    OdpowiedzUsuń