wtorek, 14 grudnia 2010

InSpectres - pierwsza przygoda

We wrześniu wskrzesiliśmy rozgrywki w starej ekipie. Z konieczności przeszliśmy na specyficzny tryb sesji*. Każdy z nas ma studia za sobą**, a zatem sporo innych obowiązków, związków, a nawet potomków na głowie. Od tamtego czasu graliśmy w Sandboxa na GURPS Lite, potem retro kampanię Swords and Wizardry, następnie zaliczyliśmy Cold City, aby wreszcie spróbować InSpectres.

Postanowiłem podejść do InSpectres tak, aby sesja była maksymalnie koszerna, prowadzony by the book, czyli taka jaką ją Jared Sorensen stworzył. Przygotowując się do sesji zadbałem o wydrukowanie kart i powtórzyłem sobie informacje o mechanice działania filli InSpectres. A dalej pozostawało już tylko pójść na żywioł.

W kilku słowach streściłem graczom o co biega w InSpectres: że to gra o firmie podobnej do Ghostbusters, że dostrzegli niszę na rynku i podpisali umowę franczyzową z centralą w San Francisco. Rozdałem karty, aby zrobili postaci – wszystkie potrzebne do tego informacje znajdują się na wzmiankowanych kartach, więc poszło im jak z płatka. Dalej, żeby nie zacięli się na wymyślaniu niestworzonych rzeczy, zaproponowałem, aby to co dotyczy tła postaci, wypełnili samymi sobą – co uprościło i tak prosty system, dzięki czemu oszczędziliśmy 4 minuty z cennych 5 minut, które na to przewidziałem. Uznałem też, że najlepszym miejscem na lokalizację ich filli będzie nasze rodzinne miasto, czyli Tychy – polecam to rozwiązanie, bo gwarantuje całą kupę komicznych sytuacji.

Powiedziałem, żeby gracze wybrali między sobą 3 najważniejsze funkcje w firmie: Prezesem zostaje Tomasz, dyrektorem technicznym Henryk, dyrektorem finansowym Marek, Klaudii zostaje przydzielona rola stażystki (żeby oszczędzić na ZUSie), choć ona sama tytułuje się dyrektorem operacyjnym. Daje Markowi 5 kostek do rozdysponowania. To finansowe zasoby firmy. 3 kostki lądują na Karcie Biblotecznej, 2 kostki na Karcie Kredytowej.

W tym czasie rzucam w tabeli rzutów na klienta, aby określić pierwszego zleceniodawcę oraz temat sprawy. Oto co powiedziały mi kości: Kto: pracownik rządowy; Osobowość: dziwny; Zjawisko: uprowadzenie; Lokacja: blok mieszkalny. Okey – rzucam, że idę się przewietrzyć, żeby poskładać to do kupy, a im zlecam aby zastanowili się nad osprzętem. Generalnie te 5 minut na fajkę przed sesją zwykle kurza moich graczy, lecz kiedy wracam okazuje się, że przednio się bawią wymyślając pokręcony ekwipunek, nawet nie zauważyli, że mnie nie było. Świetnie, myślę.

Po powrocie dowiedziałem się, że ich siedziba filii mieści się w starej części miasta, w domu jednorodzinnym, w którym właśnie gramy – widziałem, że już załapali o co mi chodziło.

W nowo otwartej filii InSpectres – pierwszej na Śląsku – zjawia się niejaki Euzebiusz Borowik. Czarny garnitur, czarny krawat, biała koszula oraz ciemne okulary sprawiają, że gracze nie są zaskoczeni, kiedy wyznaje, że jest agentem Biura Ochrony Rządu. Po wymianie uprzejmości przedstawia w czym rzecz – otóż zajmował się on niezwykle ważnym świadkiem koronnym. W tym celu wynajął mieszkanie na ulicy Niepodległości, gdzie ulokował się razem z nim. Niestety, kiedy obaj oglądali skaczącego Małysza, świadek wyszedł do toalety, jakieś 30 sekund później rury w mieszkaniu poczęły się trząść i huczeć. Zaalarmowany agent Borowik wbiegłszy do łazienki stwierdził, że świadek koronny zniknął. Drzwi wyjściowe zamknięte były od wewnątrz solidnymi zamkami Gerda Tytan, więc nie możliwym jest aby, ktokolwiek przez te drzwi wyszedł. Zrozpaczony agent Borowik znalazł w sieci stronę InSpectres i postanowił zwrócić się do tych, którzy zawalczą z siłami ciemności za niego. A wszystko tak, aby o sprawie nie dowiedzieli się jego przełożeni.

Gracze odbierają od Borowika klucze do lokalu i namiar na jego komórkę. Pakują sprzęt, przebierają się w firmowe kombinezony i jadą na miejsce. Lokal mieści się na zaadoptowanym strychu.

Wcześniej jednak Henryk przeszukuje internetowe zasoby lokalnych gazet, szukając informacji o właścicielce mieszkania. Przed testem informuję go, aby już myślał co się stanie, jeśli test zakończy się powodzeniem. Rzut trzema kośćmi kończy się spektakularnym sukcesem, więc gracz wymyśla co znalazł w zasobach gazet: Echo donosi, że dwa lata temu, w podobnych okolicznościach zniknął wnuczek właścicielki mieszkania. Z wycinków gazety wynika, że sprawą zajmował się detektyw Tomasz Sikora, lecz wszelkie jego wysiłki i tropy nie doprowadziły do rozwiązania zagadki. Wnuczka nie odnaleziono do dziś. Gracz wprowadził do gry nową postać i niewypowiedzianą wskazówkę, że coś jest na rzeczy. No i oczywiście sprawił, że w puli wylądowały dwie dodatkowe kości, przybliżające graczy do rozwikłania sprawy.

Pierwsze użycie pokoju zwierzeń
Tomek sprytnie wykorzystuje pokój zwierzeń. Kiedy wchodziliśmy na górę, z jednego z mieszkań wyskoczyła starsza pani. Tak to dawna nauczycielka Marka z liceum. Ucieszyła się, że to on jest pracownikiem gazowni, na którego czeka od kilku dni. Marek wchodzi w smalltalka ze swoją nauczycielką, która ubolewa że taki zdolny chłopak, wylądował w gazowni. Naprawia jej piecyk w łazience, opowiadając o trudnym w dzisiejszych czasach rynku pracy, przy okazji robi tzw. biały wywiad, lecz nie dowiaduje się niczego nowego poza tym, że kobieta podejrzewa, że ci dwaj co się wprowadzili to niechybnie sodomici.

Pierwsza spektakularna porażka
Chłopaki instalują się w mieszkaniu dokonują oględzin, nie zauważają więc, że ich stażystka wyjmuje różaniec i odprawia tajemniczy egzorcyzm nad wanną. Daję Klaudii dwie kości do łapki, dodając, żeby wiedziała co chce osiągnąć. Sprawa jest prosta – jeśli Klaudia zda test umiejętności, ekipa zbliży się do rozwikłania zagadki, a Klaudia dostanie pełną swobodą w opisie efektów swoich działań. Rzucamy – dwie jedynki wskazują na totalną porażkę. Chłopaki łapią się, że stażystka coś zmajstrowała. No to moja kolej, muszę jej czymś dowalić. Wtem, pośród ogłuszającego hałasu drżących rur prysznic wypluwa wprost na Klaudię hektolitr zielonego śluzu. Rzucamy na stres – Klaudia zalicza porażkę, zmniejszam jej umiejętność do zera. Ekipa ratuje dziewczynę, zmywając z niej świństwo w kuchni. Chłopaki mają ubaw, a dziewczyna jest wściekła, że jej testy nie idą.

Bohaterowie instalują sprzęt w łazience – o nim jednak w następnym wpisie, albo w Gwiezdnym Piracie, bo to co nawymyślali zasługuje na osobny tekst. Ważne jest to, że mają na stanie czarną kotkę o imieniu Chrypa.

Stażystka wpada na pomysł, aby złapać przechadzającego się po osiedlu dzielnicowego. Nagabuje go przed klatką o plany kanalizacji. Kolejny test, tym razem Kontaktu, popisowo się nie udaje – zamiast informacji o planach dostaje ostrą burę i wykład na temat zadań nowoczesnego dzielnicowego w XXI wieku.

Henryk odpala pokój zwierzeń
Kiedy Klaudia była besztana przez policjanta, kontem oka zauważyła, że przez piwniczne okienko przebija niknący błękitny poblask. Dostałem więc kolejny motyw do rozegrania. Stażystka biegnie więc do piwnicy.

Pośród rozmaitego sprzętu, ekipa postanawia zainstalować w toalecie kota i obserwować jak się będzie zachowywał w opętanym miejscu – przy pomocy kamer i laptopa.

Klaudia odpala pokój zwierzeń
Dziewczyna jest wkurzona, że nie wychodzą jej testy, a nic tak nie poprawia nastroju w takich sytuacjach, jak pokrzyżowanie szyków współgraczom. Chłopaki były w niezłym szoku, kiedy okazało się, że z muszli klozetowej wyłoniła się macka, która oplotła Chrypę i wciągnęła w kloaczną czeluść. Wierzcie mi, byli w szoku. Klaudia za to jakby zapomniała o frustracji płynącej ze spalonych rzutów i uśmiechała się dumnie.

Pozwolę sobie pominąć wydarzenia z piwnicy związane z błękitną poświatą, trzeba wam jedynie wiedzieć, że rozwiązanie zagadki znajdowało się w schronie przeciwbombowym, który mieścił się pod piwnicami oraz to, że sprytni gracze odzyskali kotkę Chrypę, wyciągając ją ze zbiornika w piwnicy. Tu jeszcze anegdotka – Chrypa zaistniał w grze, bowiem to najprawdziwszy kot o takim właśnie imieniu. Niechcący nadepnąłem ją, kiedy wlazła pod stół. Gracze podchwycili. Kiedy rozgrywaliśmy scenkę w piwnicy, znów ją niechcący nadepnąłem, a ta wydała żałosne miau – gracze uznali, że jest we wspomnianym zbiorniku. W każdym razie wróciła do gry.

Rozwiązanie tajemniczego uprowadzenia
Wróćmy do schronu. Gracze stoją przed metalowymi drzwiami. Marek będzie je otwierał. Tomasz ma na sobie ogromny baniak ze święconą wodą, Henryk srebro w sprayu i odkurzacz, Klaudia kuszę z osikowym bełtem. Ani oni, ani ja nie wiedzą z czym mają do czynienia, a zaraz otworzą drzwi. Zbieram to co mam w głowie – zielony śluz, macki. No nic, Marek pociąga za dźwignię – nikt nie ryzykuje rzutu, zdają się w całości na mnie.

We wnętrzu wielka ćwierćtonowa kobieta, z siedmioma wielkimi cyckami rozrzuconymi po pofałdowanym cielsku. Zamiast rąk k6 macek. Dwie z nich błyskawicznie oplatają Tomasza i Henryka – czują, że mają przesrane, gdyż widzą poszukiwanego światka koronnego, który siłą przytykany jest to jednego z jej wielgachnych cycorów i pojony mlekiem pod dużym ciśnieniem. Klaudia strzela z kuszy, a Marek rzuca się do jej łba. Jak nie trudno się domyślić Tomasz i Henryk oblali testy, są więc w mojej mocy, wszystko w rękach pozostałej dwójki. Klaudia wreszcie odstawia popisówę, trafiając gargantuiczną matkę prosto w oko, Marek muskularnymi ramionami skręca jej kark, a kiedy ta ląduje bezwładna na podłodze, niczym Hulk Hogan rozkwasza jej czachę, potężnym lądowaniem - z łokcia.

Potem już proza życia. Fakt, TVN24 oraz telefon do detektywa Tomasza Sikory (gracze odkryli w żołądku bestii ludzkie kości). Nie będę się rozpisywał o epilogu w szczegółach – dodam tylko, że potwora gracze nazwali Lubieżną Macochą, zapakowali do beczek po kapuście i opisali.

Pokój zwierzeń na koniec
Wkrótce okazało się, że Chrypa jest w ciąży, co jest tym dziwniejsze, że z pewnością była wysterylizowana. Tomasz zabił nas takim tekstem na koniec, dając zajebisty motyw na następne sesje.

Sesja okazała się nadspodziewanym sukcesem. Ubaw mieliśmy po pachy. Żadnych przestojów, akcja gnała naprzód podsycana a to przeze mnie, a to przez moich graczy.  No i co ważniejsze, nie musieliśmy dzielić sesji jak do tej pory - całość rozegraliśmy w założonym z góry czasie. Fakt, że do sukcesu wystarczyło 5 kości, ale gracze zebrali ich 8 napawa nas optymizmem. I mamy pewność, że przy średnim rozmiarze filii (10 do 15 kostek) z kończeniem scenariusza na jednej sesji nie będzie problemów.Tworzenie przygody w locie przez wszystkich graczy jest w pytę. Super, że moja stara ekipa w mig załapała o co chodzi z pokojem zwierzeń i intuicyjnie wykorzystywała ten świetny mechanizm na różne sposoby - a wierzcie mi, nigdy dotąd nie grali w grę Indie - wyjąwszy Cold City prowadzone i tak, w tradycyjny sposób.

I to byłoby na tyle.

* nasze sesje trwają po 2h, tyle jesteśmy w stanie wygospodarować w tygodniu, żeby nie wiązało się to z niepotrzebnym poświęcaniem spraw naprawdę ważnych w dorosłym życiu, takich jak praca, rodzina, dzieci, związki

** w zasadzie studiuje jedna osoba, lecz są to studia bardzo wymagające i interdyscyplinarne

niedziela, 31 października 2010

Czym są HP w (O/A)D&D (ed. 1/2/3/3.5/4)

Zainspirowany komentarzem Laveris de Navarro pod notką Zegarmistrza (w ramach KB #15: Realizm), chciałbym napisać co nieco o abstrakcyjnym systemie walki w (O/A)D&D. Laveris najpierw przytacza fragment wypowiedzi Zegramistrza:


Bydlaki mają prawie po pół tysiąca HP-ków, gigantyczną odporność na czary i wielgachne Rzuty Obronne. Ofensywnie nie jest nawet takie straszne (zwłaszcza jeśli MG nie próbuje za wszelką cenę zabić drużyny), ale po prostu walka z nim trwa zwykle kilkadziesiąt tur.

Aby dać na nią następującą odpowiedź:

Chyba że gracze optymalizują postacie... Mechanicznie oczywiście.


W zasadzie taka wada najprostszego abstrakcyjnego systemy HP-ków. Wtedy takie "pierwsze 1k8-ki" to draśnięcia lub "odbicia się" od przeciwnika.


Dla jasności dodam, że nie czepiam się nikogo personalnie. Opinia Laveris jest bowiem symptomatyczna i dotyczy dosyć szerokiego grona graczy, co więcej, śmiem twierdzić, iż podobnie myślą autorzy aktualnych edycji D&D.

Odnosząc się do wypowiedzi Laverisa, muszę powiedzieć, że zjawisko o którym napisał, jest nie tyle wadą „najprostszego abstrakcyjnego systemu HP” co zwyczajnym nieporozumieniem, które płynie z ewolucji zasad.

Z pewnością system HP lub może celniej system Hit Dice jest archaiczny. Podczas gdy mechanika D&D przez lata ewoluowała, system ten pozostawał praktycznie niezmieniony. Z czasem zaś utarło się przekonanie, że Hit Dice znaczy tyle samo (i tylko tyle) co Kości Życia (Punkty Życia), a wcale tak nie jest. Pamiętajmy, że system walki w ODD jest bardzo, naprawdę bardzo abstrakcyjny, a więc jeśli nazwiemy HP punktami życia, tym samym uziemiamy to pojęcie wyrywając je ze świata abstrakcji.

Hit Dice to nie punkty życia. To najważniejszy współczynnik określający zdolności bojowe postaci, to wypadkowa wielu cech, umiejętności i doświadczenia. Hit Dice jest tym czym - pozwólcie, że posłużę się przykładem z Warhammera – WW, S, Wt, Żyw oraz wszelkie umiejętności i zdolności związane z walką do kupy wzięte. U swoich początków, system walki nie był oparty na wymianie ciosów, rzut na trafienie rozstrzygał wynik starcia trwającego minutę.

Inne było też tempo rozwoju postaci, wobec czego aby doszło do starć między istotami o wartości 10 HD (czyli odpowiednik 10 poziomu) musiało upłynąć wiele czasu, naprawdę wiele – to dziesiątki sesji (a może jeszcze więcej).

Problem z „punktami życia” wzmógł się w momencie, w którym zaczęły pojawiać się umiejętności oraz inne featy, bo do tej pory ich funkcję spełniał właśnie współczynnik Hit Dice. No i wspomniane tempo rozwoju postaci, dzięki któremu już po kilkunastu sesjach walki zaczynają się dłużyć. Po prostu system nie był do tego przewidziany, więc następuje jego przeciążenie.

czwartek, 28 października 2010

Ciekawostka - promo Cthulhu (aus Essen)

Jedna z ciekawostek znalezionych na targach Spiele 2010 w Essen. Na stoisku Pegasus Spiele dosyć mocno promowano najnowszy dodatek do niemieckiej edycji Zewu Cthulhu, pod wszystko mówiącym tytułem: Berge des Wahnsinns czyli "W górach szaleństwa". To oczywiście normalne - każde wydawnictwo promuje swoje nowe produkty. Zresztą promocja niespecjalnie wystrzałowa - po prostu falyers, ulotka. Tym jednak co przykuło moją uwagę, był fakt - że promocja odbywa się we współpracy z Nuclear Blast wytwórnią płytową, która specjalizuje się w metalu. Dalsza część bez komentarza - niech przemówi obraz.


wtorek, 26 października 2010

Branża RPG w Niemczech - rzut okiem

Wróciłem z Essen Spiele 2010 bardzo podbudowany. Piszę to jako erpegowiec i piszę to na poważnie. Widziałem ogromne stoisko Pegasus Spiele, czyli niemieckiego wydawcy gier Zew Cthulhu i Shadowrun oraz pisma Cthuloid Welten. Widziałem stoisko Ulisses Spiele wydawcy Der Schwarze Auge, czyli najpopularniejszej niemieckiej gry fabularnej. Na obu stoiskach było tłoczno, na obu grano w gry fabularne. Stoliki były cały czas zajęte. Przed firmowymi sklepami spore kolejki.

W Niemczech rynek wygląda nieco inaczej niż w Polsce. Gdybyśmy zorganizowali podobne targi, wystawców można by zmieścić w większym garażu. Kilku – w prawdzie przyjemnych – gości, rozłożyłoby na szkolnych ławkach podręczniki, no i byłoby w zasadzie po targach. U naszych zachodnich sąsiadów to nie tylko pen-and-paper, to także bardzo rozwinięta oferta dla wszelkiej maści amatorów gier na żywo. Jeśli ilość i wielkość stanowisk oddaje rzeczywiste proporcje, to nie zawaham się powiedzieć, że ten dział branży gier jest duży, bardzo DUUUŻY!

Oferta sklepów z akcesoriami dla LARPowiczów
, składa się ze wszelkiej maści gumowego uzbrojenia – miecze, młoty bojowe, maczugi, topory - dosłownie wszystko (mam wrażenie, że widziałem tam nawet arcyszlapar). Do tego cała gama gumowych pancerzy, mniejszych i większych, gotycko-epickich i zwyczajnych, rzymskich i japońskich. Są też pancerze metalowe i skórzane. Wszystkiego na kopy, w każdym fasonie i rozmiarze. Są też maski – zarówno gotowe, jak i pozwalające na artystyczne popisy właściciela. Są sztuczne, uszy, nosy, zęby – luzem i w zestawach. Są wąsy, szramy, kły, rogi – możesz być wampirem, zombiakiem, maniakiem, seryjnym zabójcą, orkiem, trollem – w dowolnej konwencji, od horroru, przez steampunka, aż po sf. I do tego oczywiście stroje na każdą możliwą okazję – goresty, kiecki, spodnie, pantalony, biustonosze i kalosze. Co tylko chcesz.

Co więcej – ludzie się w to ubierają, łażą w tym i okładają się, kiedy znajdą trochę miejsca. Na totalnym luzie. Generalnie jest ok, w branży jest fantastycznie, w Niemczech branża gier ma się dobrze, w Niemczech branża gier, to termin o wiele szerszy niż między Odrą a Wisłą.

I jeszcze na koniec – rzućcie okiem, na to jak wygląda jeden z konwentów. Porównajcie go z największymi polskimi zlotami – obejrzyjcie materiał filmowy i znajdźcie 10 różnic. Jedyne czego im nie zazdroszczę to dziewczyn.



piątek, 22 października 2010

15 gier w 15 minut

15 gier godnych polecenia, 15 gier które na mnie wpłynęły, lub dały kupę radochy, lub z którymi spędziłem wiele fajnych chwil.

1. Zew Cthulhu - rpg
2. Pendragon 4th edition - rpg
3. Sabat - setting do Wampira Maskarady - rpg
4. GTA (cała seria - w szczególności I oraz Vice City) - PC
5. Flimbo's Quest - C64
6. Cywilizacja (cała seria, w szczególności 2, 3, 4) - PC
7. Freedom Fighters (mało znana strzelanka TPP o genialnym klimacie) - PC
8. Quake - PC
9. Neuroshima Hex - planszówka
10. Mexica - planszówka
11. Machina - planszówka
12. Company of Heros - PC
13. Transport Tycoon Deluxe - PC
14. Jajeczka - Wilk i Zając - przenośna konsola produkcji radzieckiej
15. Virtua Fighter II - PC

środa, 13 października 2010

Karnawał blogowy #14: Wyznawca jako rola społeczna

Rola wyznawcy jest najprostszym wyzwaniem przed którym stanąć może gracz, pod warunkiem, że jest pojmowana w odpowiedni sposób. Nie czas to i miejsce, abym zajmował się szczegółowo aktorskim warsztatem. Kluczem do powodzenia jest bowiem najprostsze z możliwych podejście do odgrywania roli, jako po prostu odgrywania pewnej roli społecznej.

Każdy z nas, z nas zwykłych ludzi, chcąc nie chcąc wikła się w pewne schematy, którymi bez wątpienia są odgrywane przez nas role społeczne – nie ważne jest, czy są one przez nas grane bardziej czy mniej świadomie, czy są wynikiem takiej a nie innej konstrukcji charakteru, temperamentu i czy wreszcie są one pochodną wykonywanej przez nas pracy. Zawsze jednak są i będą niczym więcej niźli rolami społecznymi. Warto zwrócić uwagę na liczbę mnogą, bowiem każdy z nas tych ról gra co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście, a wszystkie one dają się sprowadzić to pewnego wspólnego mianownika – pewnych schematów zachowań, pewnych konwenansów, których przestrzegamy w takiej to, a takiej sytuacji. Jakkolwiek wydawać się to może szalone, człowiek istota przebiegła może grać role na pierwszy rzut oka całkiem ze sobą sprzeczne. Nie inaczej jest z rolą wyznawcy czy też rolą człowieka wierzącego – to tylko rola i nic więcej, i nawet jeśli czujemy wewnętrzny opór przed takim uproszczeniem łatwiej, nam będzie jeśli na potrzeby zabawy zwanej RPG, uproszczenie to przyjmiemy jako zło konieczne.

Myśląc stereotypowo, policjant to człowiek prawy – tak wnosiłbym z definicji tego zawodu, taka jest pierwsza myśl. Ale to tylko jedna z ról społecznych, w które może się wcielić postać. Postać ta jest prawdopodobnie czyimś synem, być może mężem, a nawet ojcem. Jest też kumplem. Lecz równocześnie może być przestępcą, hodowcą rybek, może być flegmatykiem bądź cholerykiem, może być amatorem kina akcji, lub czemu nie koneserem spektakli teatralnych. Nic to ze sobą nie koliduje – może więc być ten nasz przykładowy policjant chrześcijaninem, muzułmaninem, druidem a nawet chtulthystą. I będzie za takiego uchodził tak długo, jak długo odwalał będzie związane z tym powinności, schematy i rytuały (co również dotyczy roli ojca, brata, hodowcy rybek czy też choleryka).

Powinnością wierzącego będzie zatem chodzenie do świątyni, odprawianie modłów, przywoływanie lub nie przywoływanie imienia boga swego, trzymanie się kilku przykazań (choć bardziej wyraziste byłoby unikanie strefy zakazanej, strefy nieprzekraczalnego tabu), dbanie o odpowiednią dietę i składanie należytych ofiar w należyty sposób. To definiuje postać jako wyznawcę tego czy siamtego sprawcy czy stworzyciela wielkiego nieszczęścia jakim jest świat.

Dobrym pytaniem, które nasuwa się w tym momencie jest to odwieczne pytanie – Dlaczego? - czy też jego boleśniejszy wariant – Po co?

Po to przede wszystkim, aby postać była akceptowana w wyimaginowanym społeczeństwie, aby należała do pewnej wspólnoty – co warto dodać - grzeszników nie mniejszych i nie większych niż on. Wspólna wiara jest bowiem silnym spoiwem łączącym społeczności w większą całość, pozwala odróżnić swojego od ichniego, nie gorzej niźli rasa, klasa, narodowość – a że to rozróżnienie funta kłaków nie jest warte, wie każdy kogo chrześcijanin, Polak czy erpegowiec orżnął na kasie - dajmy na to. Nie mniej, lęk przed odrzuceniem, przymus utożsamienia pcha nas w te manowce z siłą imperatywu. Rolą zatem mistrza gry, a także wierzącej postaci jest napiętnowanie ateusza, odstępcy, przechrzty, poganina czy heretyka – kogokolwiek, kto jest nimi a nie nami. Ściganie, szczucie, wyjęcia spod wszelkiego prawa, tym silniejsze im bardziej religijny świat i tym mocniejsze im większe zaniedbania gracza, który określił się mianem wierzącego (lub ateusza na przekór światu przedstawionemu).

I tak jak rolą krasnoluda żłopać piwsko, jak rolą elfa tańczyć wojenne tańce, jak rolą policjanta strzelanie do bandziorów, tak przejawem odgrywania roli wierzącego jest klepanie odpowiednich rytuałów.

Każdą z ról należy traktować oddzielnie, a w chwilach słabości dbać o to, żeby jedną rolą uzasadniać odgrywanie innej. Dla przykładu przecież, klecha tej czy innej wiary natchnionej wzorowym może być kapłanem, co nie musi stać w sprzeczności z rażącymi wadami jego charakteru – dajmy na to może być pijakiem, złodziejaszkiem czy tyranem. Wszak rytuały odprawia pierwszorzędnie, kazania ma wyśmienite, a że prowadzi drugie życie, tak długo jak prowadzi je skrycie, nie rzutuje to w żaden sposób na jego odbiór pośród wiernych. Morderca zaś i oprawca, jeśli ruszy na świętą wojnę, to wśród swoich uchodzić będzie za świętego prawie, mimo że obiektywnie robi to o czym zawsze marzył, a na co nie pozwalało mu nieprzekraczalne tabu – tnie, siecze i miażdży mięśnie, skórę oraz kości.

Jeśli zaś drogi graczu  życzysz sobie grać odstępcę, innowiercę czy ateusza masz przed sobą dwie metody postępowania. Pierwszą, którą podsuwa pamiętna kwestia Lady Makbet, która o ile mnie pamięć nie myli brzmi: Chcąc świat oszukać, stosuj się do świata. Oraz druga dla graczy pragnących wcielać się role jawnogrzeszników i heretyków, która w skrócie brzmi: Wypakuj sobie chojraku statsy, żebyś miał czym bronić swoich poglądów, w przeciwnym wypadku czeka cię bowiem stos lub kamienowanie. 

czwartek, 23 września 2010

Skarby Valpurgiusa

Oto lista skarbów znalezionych w sarkofagu Valpurgiusa:

miecz, butelka z trucizną, butelka z miksturą kontrolowania smoków, manuał golemów, trzy wisiory z kamieniami szlachetnymi (od razu widać, że różnej wartości - dla uproszczenia: najtańszy, średni, najdroższy), trzy zwoje pergaminu, cztery pierścienie (każdy inny, trudno ocenić wartość, ale można wyróżnić motywy - kolejno: pentagram, czaszka gryzonia, czaszka ludzka, motyw roślinny - dąb), dzwoneczek, płaszcz (czarny z czerwonymi obszyciami), ciepły płaszcz z włosiem (futrem?), rękawice oraz lina.

piątek, 10 września 2010

Sandbox, to puszka pandory

"Ten, koleś nie rzuca koścmi.
Nie wie co traci.
Na jego miejscu odpaliłbym
ten sam setting
jeszcze raz" - Neurocide


Już po pierwszej sesji tknęło mnie, że coś z tym moim sandboxem jest nie do końca ok. Pomyślałem sobie: przecież jak to zabiorę na konwent i odpalę od nowa, to jedyną wspólną rzeczą jest zawiązanie przygody oraz to pewne na 100% wydarzenia, które jak się okazało, nie jest takie pewne.

Mam taką prywatną teorię na temat źródeł powstania tych wszystkich settingów, na których pierwotnie grało się w sandboxa. Oczywiście to tylko teoria, równia prawdopodobna ja każda teoria odnosząca się do przyczyny pamiętnej katastrofy z kwietnia tego roku.

A wygląda to tak: był sobie gość i kilku jego kumpli (oraz pewnie z setka przypadkowych graczy, która przewinęła się przez jego kampanię). Gość prowadzi, rysuje te mapki, a gracze rżną w to z wypiekami na twarzy. Z czasem ziomkowie awansują, zostają królami całych prowincji, władają miastami, niektórzy zakładają gildie magów. Grali w to 5 lat. Mają ogromny świat rozrysowany na heksach, znają każde miasto, każdą puszczę, każdego z ważniejszych npców. Zrobił się z tego setting pełną gębą – z historią państwa, z miejscami bitew, z tym całym fajnym stuffem. I łebski jeden z drugim, po pięciu latach gry biorą to wszystko do kupy, zaczynają spisywać i kończy się sandbox, a zaczyna ustalony setting, który można wydać jak Greyhawka czy inną Mystarę. Pojawiają się doń normalne już scenariusze, czasem jakieś moduły. Świat przestaje żyć własnym życiem – jego forma startowa petryfikuje się w umysłach setek, a może nawet tysięcy graczy. Niektórzy pozwalają sobie na więcej inni trzymają się settingu, jak wół żłobu, oczywiście pojawiają się trufani, inkwizytorzy tropiący odstępstwa, którzy mówią, że tego nie można, a to jak najbardziej. Koncepcja sandboxa ginie, bo nastąpiła ewolucja i przeformatowanie odbiorcy.

To co napisałem, wydaje się dosyć prawdopodobnie, jestem w stanie wyobrazić sobie siebie za dwa lata, po 100 sesjach, kiedy postacie dopadną poziomów powyżej 9. Kiedy pobudują twierdze, kiedy będą bawić się w coś co przypominać będzie Birthrighta czy inną Grę o Tron. Będę miał gotowe mapy, tysiące heksów, a na każdym przygoda, na każdym notatki – świat zrobi się sam.

Tyle, że chyba idę inną drogą – przynajmniej na razie. To co wyprawiam, przypomina mi raczej wielki moduł – jestem diabelsko ciekawy, co się stanie, kiedy odpalę to wszystko jeszcze raz od początku, gdzie zajdą gracze, co zrobią, kogo spotkają. Z grubsza przypomina mi to grę planszową Runebound – każde odpalenie to inne przygody, inna sekwencja wydarzeń (z tym, że tam, są to dziesiątki spotkań na grę – wobec czego po trzech grach, świat masz spenetrowany dokładnie i widziałeś wszystko co mogłeś, no i oczywiście doskwiera brak elementu fabularnego w skali bohatera). 

A więc raczej prowadzę moduł, a przynajmniej wszystko na to wskazuje.

Cieszę się też, z bycia odkrywcą. Posługuję się Swords & Wizardry Whitebox PL, a jednocześnie – jak obyci w temacie retrogamerzy, nie mam dostępu do oryginalnych podręczników, ani wartościowych suplementów takich jak Wilderness czy City – muszę szyć, z tego co u nich wyczytam, i budować na tym wyobrażenie o grze. Być może, w jakiś sztuczny sposób, negując dotychczasowe doświadczenia w prowadzeniu, świadomie próbuję znaleźć się w sytuacji, o której wielokrotnie wspominali mi starsi kumple: wiesz, na początku mieliśmy tylko artykuły Ciesielskiego.

czwartek, 9 września 2010

Zdzieczenia ciąg dalszy - sandbox

No to się rozkręciło. Kolejna sesja sandboxa za mną. Moje uwagi na świeżo – spisałem w godzinę po zakończeniu wczorajszej sesji. Wszystko na Swords & Wizardry White Box PL.

Podstawowym założeniem granych przez nas sesji, jest to aby czas ich trwania nie przekroczył 2h. No i przekroczył – graliśmy od 19:00 do 21:45. Na swoje usprawiedliwienie mogę mieć tylko fakt, że sama przygoda zaczęła się z poślizgiem, bowiem trzeba było zrobić postaci trzem nowym graczom, oraz poświęcić chwilkę na ich wprowadzenie, a także kawę i te sprawy. O tyle jest to spoko, że wygląda na to, że wszyscy dobrze się bawiliśmy – nikt mi nie przerwał wskazując na zegarek. Nie mniej jednak , umawiamy się na 2h – przekroczenie za zgodą wszystkich stron.

Posiłkując się D&D Cyclopedia przemontowałem tabelki spotkań. Mocna zainspirowałem się tamtejszym rozwiązaniem prawdopodobieństwa spotkań oraz odległości w jakiej się one pojawiają. Stosuję to w przypadku spotkań gołych – jeśli takowe wypadnie, losuję jedynie spotkaną istotę, daję jej też ekstremalnie prostacką motywację. Do tego odnowiłem trochę tabelkę warunków atmosferycznych, lecz na razie z wyjątkiem tła (czyli efekty specjalne i  akustyka) nie mam dla niej zastosowania – mechanika czeka w kolejce.

Mam też tabelkę spotkań w lesie, która tym różni się od tabelki gołych spotkań, że występują w niej także miejsca, a samo spotkanie ma charakter wydarzenia. Tego typu przykładem jest makabryczny krąg, na który natknęli się bohaterowie poprzedniej sesji na Wietrznym Szczycie.

Nowa tabelka plotek- usunąłem zużyte poprzednie i dodałem całą stertę nowych. Na sesji nie było okazji aby jej użyć. Sam proces jej budowy daje mi jednak wgląd w to, jak wygląda konstruowany przeze mnie w locie świat.

Dzisiejszą sesję w zasadzie zrobiło mi właściwie jedno gołe spotkanie – tu zdradzę czytelnikom i moim graczom, że szansa na jego pojawienie się wynosiła jakieś 2 promile, czyli po ludzku 1 do 480. Istotka ta, została wsadzona do tabelki niemal w ostatnim momencie. Wahałem się czy ją umieścić – przeczytałem jednak moje wypocinki odnośnie settingu i okazało się, że nie mam wyjścia. No i pac – zaszło.

Z rzeczy nad którymi muszę popracować, to lista górskiej zwierzyny – co rusz wychodzą mi dziwne rzeczy. Okazuje się bowiem, że zając i żubr kochają iglaste lasy gór z grubsza przypominających Beskidy czy Bieszczady – na szczęście także wilki.

Opracować zasady zmęczenia, wpływu warunków atmosferycznych na graczy.

Ważną rzeczą z którą mam problem, to jednominutowa runda walki – generalnie idzie o to, że test trafienia to abstrakcyjne przedstawienie rezultatów tego, co zaszło w czasie starcia trwającego minutę. Lata grania utrwaliły we mnie zupełnie inny styl rozgrywania starć i na razie nie udało mi się jeszcze przestawić.

czwartek, 2 września 2010

Poszliśmy w dzicz - sandbox

Ludzka głowa zatknięta
na zaostrzonym kiju
Chciałbym się podzielić z wami wrażeniami z prowadzenia sandboxa. Dziś udało mi się poprowadzić pierwszą sesję w starym stylu – bez scenariusza, jedynie na tabelkach oraz pretekstowym settingu (jego zarys nakreśliłem w ramach Puszki Pandory – setting na 500 słów). Sesję rozegrałem na zasadach Swords and Wizardry White Box PL – które przetłumaczył Squid.

Na przygotowanie się do prowadzenia miałem tydzień – ale jak to czasem bywa, zwyczajnie nie starczyło na to czasu. Posiłkując się wytycznymi z mojego „settingu” wszystkie potrzebne mi tabelki przygotowałem w autobusie, podczas podróży powrotnej z pracy – łącznie wyszło ich 11, a objęły one tabelki plotek, spotkań w lesie, ruinach i wioskach, tabelkę zwierzyny łownej, pogodę (temperatura, zachmurzenie, siła wiatru), tabelki wspomagające (cecha + zawód). Największa była ta ostatnia, zrobiona pod k12, pozostałe są na k8 i k6. Do tego doszła jedna abstrakcyjna tabelka związana z wydarzeniem, który miało zajść na 100% lecz nie zaszło – taki to urok pewniaków.

Wypisałem sobie kilka założeń, których postanowiłem się trzymać:
  1. Wykonywać rzuty na adekwatnych do sytuacji tabelkach tak często jak to możliwe. Motywowane to było uwagami Tajemniczego Pana C., które kierował pod adresem swoich sesji. Celem tego zabiegu było wrzucenia graczy w akcję, zarzucenie haczyków i przynęt, tak aby graczy mieli co robić.
  2. Pierwszy, startowy „quest” został nadany odgórnie, gracze nie mieli wyboru. Stanowić miał punkt wyjścia do przygód i nic ponadto – jego realizacja nie była obligatoryjna, jego celem było nadanie postaciom motywacji do ruszenia w świat.
  3. Gracze o świecie mają wiedzieć możliwie mało – co miało uzasadnienie w warstwie fabularnej oraz praktycznej (radość z eksploracji, wzbudzenie ciekawości świata).
  4. Kreatury nie będące zwierzyną opisywać bez wymieniania nazwy, aby gracze nie mieli pewności z czym się spotykają. 
  5. Zabawa miała trwać nie więcej niż 2h. Takie założenia przyjęliśmy niedawno, dzięki czemu znów możemy grać w starej ekipie, której trudno jest spotykać się regularnie na standardowe sesje trwające  4h lub dłużej.

W grze udział miało wziąć trzech graczy, niestety jeden gdzieś się zapodział, toteż wystąpili tylko Tajemniczy Pan C jako „Kudłaty” - pasterz (dla uproszczenia Wojownik poziom 1) oraz Sekretny Pan K o którym sza jako „Uszok” - rybak (dla uproszczenia Wojownik poziom 1).

Nie chce mi się dziś pisać AP-ka – bo i tak nikt ich nie czyta – zrobię to w innym terminie, bo przyda mi się. Napiszę za to garść samokrytycznych uwag, abym się następnym razem pilnował, a i zapamiętał to co mi wyszło.


Poniższe punkty odnoszą się do tych zamieszczonych wyżej:
  1. Wyszło dobrze i zgodnie z założeniami
  2. Było to prawdopodobnie niezgodne z duchem retro, lecz konieczne – starter miał zadziałać i zadziałał. Gracze wyruszyli na polowanie aby uchronić rodzinną wioskę przed głodem.
  3. Ten trik dobrze działa – Tajmeniczy Pan C. sam przerwał mi wprowadzenie, kiedy uznał, że mógłby dowiedzieć się nazbyt wiele.
  4. Trzymać się tego z żelazną konsekwencją – jest dobre.
  5. Patent sprawdził się po raz kolejny – polecam, wystarczy aby się nagrać, nie zaniedbać rodziny, obowiązków lub związków, a przy tym nie porzygać z nadmiaru wrażeń.

Jeśli chodzi o potknięcia, to muszę przyznać, że najwyraźniej jestem miękką pałą robiony, bo nie zabiłem gracza, choć na kościach stało, że zginął – zagrały tajemnicze modyfikatory i gracz przeżył. Zabrakło mi jaj, a przecież nowa postać to tylko 6 rzutów 3k6 i kilka dodatkowych liczb.

Zasady pancerza muszę przerobić jeszcze raz i zdecydować się na jedną z dwóch dostępnych opcji, lub ściągać z AD&D 2ed lub Rules Cyclopedia (albo dostępnych kolonów).
Muszę wyzbyć się starego nawyku i dawać PDki zgodnie z założeniami gry. Zdecydowanie przesadziłem z nimi i po pierwszej sesji gracze dostali ich po 300 na łeb (co i tak sprawia, że w tym tempie dojdą do 2 poziomu po 7 sesjach) – kwestia jest do dokładnego przegadania z graczami: czy liczy się dla nich rozwój fabularny postaci czy matematyczny.

Muszę ustalić modyfikatory w podczas walki w rozmaitych warunkach. Dorobić zasady dotyczące tempa marszu oraz zmęczenia.

Widzę też, że muszę przebudować tabelki, w szczególności dorobić tabelki spotkań ze „statycznymi obiektami” takimi jak różne tajemnicze kręgi, budowle – bo ołtarz na dzisiejszej sesji zrobił niezły klimat.

Na razie tyle, za tydzień prowadzę kolejną część Nozdrza Yrrhasedesa, niebawem zamieszczę APka i pewnie kilka uwag, który mi się nasuną.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Recenzja Swords and Wizardry PL

W wakacyjnym numerze jedynego polskiego pisma poświęconego RPG – Gwiezdny Pirat zamieściłem obszerną recenzję retro-klona Swords & Wizardry Whitebox PL. Old schoolowa gra z pewnością przybliża polskiemu czytelnikowi to wszystko o czym mogliśmy przeczytać na legandarnym blogu Demons and Dragons (teraz na Inspiracjach), daje mu do ręki namacalne odniesienie i możliwość samodzielnego odtworzenia stylu prowadzenia sięgającego początków hobby.

Kiedy dopadłem Swords & Wizardry i jeszcze w autobusie przebiłem się przez podręcznik od razu zapaliła mi się w głowie lampka ostrzegawcza. Squid napracował się i bez sensu byłoby, gdyby jego robota rozeszła się po kościach. Stąd pomysł – na razie ciągle tylko pomysł – na Smoka, czyli dział w Gwiezdnego Pirata, który wziąłby na tapetę zjawisko retrogrania. Smok byłby częścią GP, lecz w swym układzie graficznym nawiązywałby do pierwszych numerów pisma o tej samej nazwie, tyle że angielskiej. Mogłyby się składać na niego teksty zarówno „teoretyczne” - przybliżające tematykę retrogamingu, klonów, symulakr, sandboxów, lecz także moduły, propozycje zasad domowych, recenzje i omówienia retrolkonów itp. Squid jest do tematu nastawiony pozytywnie, ale nie wiadomo, co na to serwis Polter.pl z którym jest trochę związany.

Za sprawą notki na blogu Khoren-Bahira trafiłem na niemieckie czasopismo Anduin, które najnowszy (już sto pierwszy) numer poświęciło właśnie starej szkole grania, co utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że można się wspólnymi siłami na takiego Smoka szarpnąć.

W sprawie poparcia lub obalenia tej idei można się wypowiadać w komentarzach, bądź też napisać do mnie osobiście na adres: neuro ma@łpa wydawnictwoportal.pl Myślę, że jeszcze w te wakacje poprowadzę pierwsze sesje sandboxa na S&W, więc z moje strony można będzie liczyć na przemyślenia – bo jako graczy wychowany na stylu lat 90 pewnie natrafię na opór materii – lecz także na moduły. Czekam na odzew ze strony retrograczy.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Puszka Pandory - setting - tytuł roboczy: Nozdrze Yrhasedesa

Poniższy wpis to setting na 500 słów napisany w ramach Puszki Pandory - edycji prowadzonej przez Kuglarza.

Założenie
Zamknij oczy i wyobraź sobie wczesne średniowiecze. Wyobraź bezludne przestrzenie smagane wiatrem i deszczem. Łąki, puszcze, dzikie rzeki, rozlewiska i moczary. Wyobraź sobie romańską kaplicę i niebo ciągle zasnute ciężkimi chmurami.

Setting
Spustoszone ziemie, głód, ciągłe wojny i najazdy. Plagi i ulewy. Dawny świat upadł, gdy z niebios spadła gwiazda. Ciężkie chmury zasnuły niebiosa, lata stały się krótkie, a zimy długie i mroźne. Miasta poczęły upadać, a wioski wymierać.

Potwory, zawsze gnębiły zbłąkanych podróżników, lecz rzadko wypuszczały się w głąb terytoriów zamieszkiwanych przez ludzi. Dziś jest inaczej. Na wpół wymarłe osady, stają się celem ataków wygłodniałych sfor, które wzbudzone głodem, opuściły swoje odwieczne tereny łowieckie.

Na domiar złego ludzie rzucili się sobie do gardeł. Królestwa rozpadły się na księstwa, a księstwa na państwa-miasta. Lokalni władcy zacięcie ze sobą walczyli o każdy skrawek ziemi, o każdy łan zboża, o każde źdźbło trawy.

Winą za kataklizm obarczono czarnoksiężców. Wystąpili wbrew świętym księgom, wbrew naturze, za co Najwyższy postanowił ukarać całą ludzkość, która pod ich wpływem odwróciła się od niego.

Zapłonęły stosy, na których palono wszystkich, których podejrzewano o czary. Zapłonęły stosy na których spłonęły czarne księgi.

Ci, z szubrawców, którym dane było ocalić żywot, kryją się - jak dzikie zwierzęta - w leśnych ostępach, lub też chowają się pośród zgliszczy przetrzebionych wiosek, albo obrali sobie za siedzibę zrujnowaną, opuszczoną stanicę. Lecz niektórzy z nich związali się czarnym przymierzem – dalece bardziej oddali się w ręce diabłów. Biada ludziom! Z gór schodzi śmierć. Z cmentarzy wstają zmarli prowadzeni przez czarnoksiężców.

Kościół romański w Gieczu z XII
źródło:
http://www.giecz.pl/index.php?go=kostrzewski_1962
Kościół – ostatni bastion starego porządku. Tylko w nim nadzieja. Zbrojni mężowie wstępują do zakonów, pobierają nauki, modlą się, ćwiczą swe ciała, wolę i hartują dusze. Jako klerycy, z symbolem krzyża na piersi dają odpór złu. Skrzykują drużyny śmiałków, obiecując skarby i zbawienie. Wyprawiają się na niebezpieczne misje, tropiąc czarnoksiężców, zwalczając bestie. Penetrują zgliszcza, zniszczone strażnice. Przecierają zapomniane szlaki, które niegdyś łączyły królestwa.

To oni – wysłannicy kościoła - dźwigają na swych barkach losy świata. Starają się zwalczyć anarchię, jednoczyć rozbite królestwo. Zmagają się z myślącymi o sobie watażkami, którzy nie widzą, że choć dziś podporządkowali sobie kawałek świata, jutro mogą go stracić. Czy stanie się tak za sprawą Czarnego Przymierza? Czy z pomocą kogoś takiego jak on? To nie ważne... Prędzej czy później utraci swą, lichą władzę na rzecz kolejnego, który przyjdzie, na rzecz silniejszego. Przekonywać ich siłą, czy przemawia do rozsądku? Jak unaocznić ślepcom, że jednocząc się odpędzimy większe zło?

Siwy król dogorywa na tronie – majaczy tylko o dawnej chwale, rządzi urojoną potęgą. Nie chce przyjąć do wiadomości, że kraj legł w gruzach, że lada dzień, ktoś zechce zdjąć koronę z jego zmęczonej głowy, że niebawem przyjedzie kres.

Spokój huczy jedynie w masywnych, ciemnych kaplicach – w których Krzyże oświetla szary blask światła, wpadający przez wąskie okna. Tylko one – majaczą dziwnym spokojem, kiedy stając na wzgórzu patrzysz w dal. Jak grubo ciosane, wieczne kamienie.


Komentarz:
Ten grafomański szkic stanowi jedynie punkt wyjścia do mojego małego settingu, który piszę z myślą o Swords & Wizardry White Box PL. W rzeczonych pięciuset słowach nie zawarłem wszystkiego. Inspiracją do był blog Inspiracje – z którego dowiedziałem się skąd tak naprawdę wywodzi się klasa postaci Cleric (tłumaczona jako kapłan) i dlaczego walczy tylko bronią obuchową, a umarlaków odpędza z pomocą krzyża. Tamże – o czym nie wspomniałem w tekście, przypomniałem sobie, że rasizm w RPG to fajna sprawa, toteż w settingu mym występują klasyczne rasy (elfy w lasach, karsnoludy w górach), lecz jako antagoniści graczy czy szerzej wszystkich ludzi – wszak wierzą w innych bogów, bądź parają się magią, mówią w sobie tylko znanych językach. Stykają się z białym człowiekiem kiedy przychodzi walczyć o zasoby. A jeśli jedną miską żarła, można wykarmić tylko jedną gębę... to znaczy, że jeśli chętnych na strawę jest trzech, trzeba się o jedzenie bić. Mam zamiar prowadzić ten setting jako sandbox i dopiero, kiedy ruszy rozgrywka, świat się jakoś dookreśli. Nawet nie ma nazwy – poczekam, aż wymyślą ją gracze.

wtorek, 10 sierpnia 2010

KB#13: Grafiki

Zadaniem ilustracji jest wzmocnienie przekazu, uwypuklenie bądź dobitne podkreślenie treści. Ilustracja ma przykuć uwagę odbiorcy. Ilustracja ma wrzucić czytelnika w klimat, zainspirować go, zaciekawić.

Mam dla was autentyczną historie, która sprawiła, że niemal ominąłem jedną z najlepszych gier w historii RPG – Zew Cthulhu. Kiedy Wydawnictwo MAG wypuściło polską edycję gry, silnie wspierało ją na łamach pisma Magia i Miecz. Szczęśliwie ilustratorem wielu genialnych artykułów i świetnych przygód został Hubert Czajkowski. Jego grafiki ilustrujące wiele scenariuszy oraz cykle Walizka (autor: Łukasz M. Pogoda) czy Skrót do R'lyeh (autor: Miłosz Brzeziński) były wręcz wykręcone od nadmiaru szaleństwa. A obłęd to przecież znak rozpoznawczy systemu. Kiedy znalazłem w końcu – niesłychanie nakręcony tak grafikami i jak i znakomitymi tekstami wspomnianych panów – jakiś mały sklepik z grami fabularnymi, a pośród kilku podręczników i ten do ZC, otwarłszy go zdębiałem. Nie było w nim grafik Czajkowskiego, nie było tej całej szalonej otoczki, tego pokręconego, tajemniczego klimatu. Odłożyłem grę na półkę i wyszedłem. ZC trafił w moje ręce dopiero kilka lat później.

Hubert Czajkowski potrafił wyczytać to, co zawarte było pomiędzy wierszami, a następnie przybliżyć czytelnikowi atmosferę, tak aby właściwie go zainspirować. Wyłuskał niezauważalne, dołożył trochę swojego, jakby mówiąc: tak to wg mnie wygląda. Takie ilustracje mnie nakręcają, inspirują i kopią po jajach.

Grafiki, które wprost ilustrują treść stają się przeźroczyste. Szukam takich, które uruchomią odpowiednie procesy interpretacyjne. Szukam ciekawej, niepokojącej kreski, która podkreśli klimat gry, odda atmosferę świata na poziomie ogółu i detalu.

Stefa Śmierci byłaby być może zwykłą grą, gdyby nie to, że zilustrował ją Andrzej Grzechnik. Być może, nie pamiętalibyśmy dziś o niej. Lecz jego wizja, wyrażająca się specyficzną kreską, dbałością o spójność kolejnych grafik (detale: broń, ubrania, sprzęt) zapisała się wyraźnie w pamięci, każdego kto miał z tą grą do czynienia. Na Strefę Śmierci patrzymy oczami Andrzej Grzechnika.

John Cobb współpracował z White Wolfem przy okazji wielu publikacji z kręgu Świata Mroku. Ze wszystkich grafików najlepiej zapamiętałem właśnie jego – dlatego, że jego prace chyba najbardziej oddawały ducha gotyckiej grozy. Niepokojące, grubo ciosane sylwetki, o martwych oczach, powykręcanych kościach i pomarszczonych dłoniach. Podręcznik do Wampira: Maskarady edycji drugiej był względnie spójną graficznie publikacją (myślę tu o atmosferze grafik, a nie technikach w jakich były wykonane), choć grafiki Cobba można było policzyć na placach. Po prostu w projekcie uczestniczyło wielu ilustratorów, którzy czuli system. Jeśli sądzę, że W:M 2Ejest najlepszym obliczem Świata Mroku, to prawdopodobnie właśnie dzięki nim.

Paradoksalnie wspólnego mianownika zabrakło w następnej edycji systemu. Wampir: Maskarada 3 edycja (czy tam revised) odrzucił mnie nazbyt komiksową stylistyką. Jedno przekartkowanie książki sprawiło, że powiedziałem – sorry chłopaki, nie przesiądę się na tę edycją. Ta niechęć została mi do dziś – choć nie ma ona większych merytorycznych podstaw.

Lubię grafiki, które niosą ze sobą dodatkowy komunikat, są uzupełnieniem treści, które są ilustracją tego, co kryje się między wierszami.

piątek, 16 lipca 2010

To nie jest hobby dla starych ludzi

Starzy ludzie – ci, którzy pokończyli studia, ci którzy mają stałą pracę, ci którzy założyli rodziny. Ci, którym stuknęła ćwiartka. Nie mieścimy się w targecie autorów i wydawców. Gry fabularne nie są pisane z myślą o nas. I pal sześć poziom merytoryczny – nie o to tu chodzi, nie szukamy przecież w grach przebłysków geniuszu, nie oczekujemy od autorów aby raczyli nas Proustem czy Joycem. Znamy gry fabularne i wiemy czego się spodziewać – szanujemy autorów podręczników za to, że nie udają przed nami natchnionych pisarzy, błyskotliwych myślicieli czy lotnych filozofów. Chwała im za to.

Target wydawcy to osoba mająca poniżej 25 lat, a więc osoba posiadająca jeszcze dużo wolnego czasu i prawdopodobnie mało gotówki. My, starcy jesteśmy ich zaprzeczeniem – mamy mniej wolnego czasu i znacznie więcej kapusty w portfelu. I tak naprawdę jeśli dobrze się przyjrzeć, to z roku na rok coraz mniej tytułów, który wyszłyby naszym potrzebom naprzeciw.

Kiedy zaczynałem grać, na ekipę przypadał jeden podręcznik. Trzymał go mistrz gry – bo potrzebował go najbardziej. Jednym z zadań MG było nauczyć nas zasad w stopniu wystarczającym do gry – po kilku sesjach, ktoś mógł wziąć sobie podstawkę na dzień lub dwa do domu, aby zaznajomić się z dokładniej z listami umiejętności. Mechaniki Warhammera, Cyberpunka 2020, Zewu Cthlhu czy Dzikich Pól pozwalały na takie podejście. Dzięki temu jeden podręcznik obsługiwał całą grupę, postaci można było zrobić na szybko i razem. Ale te czasy się chyba dawno skończyły.

Dziś podstawka ma być dla graczy – mechanika dla graczy, opis świata dla graczy, bestiariusz dla graczy – wszystko dla graczy. Podręczniki wypełniły się więc trikami, sztuczkami, fitami, szkołami walk. I jest to oczywiście w porządku, tak długo jak długo pozostajesz w tzw. targecie produktu. Niestety prędzej czy później z niego wypadniesz, zauważysz, że nie chce ci się przebijać przez cały ten fluff i stuff, że to wszystko jest kłopotliwe bo zabiera masę cennego czasu. Że zrobienie postaci polega na odpowiednim doborze sztuczek do trików, a mocy do umiejętności, a co za tym idzie, trzeba przeczytać sporo materiału, z którego koniec końców wykorzystasz pół procenta. Nie zrobisz też postaci od tak – nie zleci ci na nią 5 czy 10 minut, lecz godzina, a może nawet i więcej. Zauważysz, że zrobienie postaci całej grupie to jakaś straszliwa męczarnia trwająca tyle ile przeciętna sesja.

Nie ma systemów dla staruchów, zapracowanych korpów i doradców klienta, nie ma gier dla ojców i mężów, ani dla tych co obiad jadają na mieście, a książki czytają tylko w autobusach i tramwajach.

Ratunek jest albo w dobrze ogranych za szczenięcych lat systemach, albo grach starszych, takich których karta postaci mówiła więcej niż przeciętnej długości recenzja, tych gdzie miałeś same cechy, lub cechy i (prawie) niezależne od nich umiejętności.

Nie dziwię się kolegom z blogosfery, że wspominają Oko Yrhhedesa – postać w 1 minutę, mechanika w 1 minutę i 3h 58 min na sesję – jeszcze kilka lat temu nie potrafiłem docenić tej prostoty. Dziś wynoszę ją na ołtarz.

Są jeszcze gry indie – takie jak moje ulubione Cold City, które składają się z wyrazistego pomysłu i wspierającej go, prostej mechaniki. Pozbawione dziesiątek stron, marnowanych na tłumaczenie czym jest RPG, kolejnych dziesiątek zwykle wypełnionych niepotrzebnym nam fluffem, fitami i duperelami. Takimi co oddają narrację w ręce graczy dodatkowo odciążając zabieganych mistrzów gry – choć z powodzeniem można prowadzić je też klasycznie. Część z nich ma w sobie dobre i zadowalające nas sandboxowe podejście, gdzie „scenariusz” (choć może trafniej byłoby powiedzieć przebieg rozgrywki) generowany jest za pomocą tabelki: kto/komu, co robi, dlaczego – jak ma to miejsce w InSpectres.

Nie dziwię się jednak wydawcom – staruszkowie się wykruszają, ta rzucona przeze mnie w ciemno cezura ćwierćwiecza jest punktem krytycznym. Nazbyt ryzykowne byłoby stwierdzenie, że dzieje się tak, gdyż nie figurujemy w planach marketingowych wydawnictw, że przestajemy grać, bo tak niewiele jest gier, które szanują nasz czas. Prawdopodobnie jest nas zbyt niewielu, aby ktokolwiek podjął ryzyko pisania gier dla dziadków.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Problem życia i śmierci - rpg i bitewniaki (cz. 3)

Trzecia cześć tekstu poświęconego związkom między grami fabularnymi i bitewniakami jest konkretna. Zajmę się w niej zagadnieniem życia i śmierci. Efektem jaki przynosi konfrontacja – obrażeniami.

Modne jest ostatnio twierdzenie, iż gry fabularne wywodzą się z gier bitewnych, co więcej, obserwujemy rzekomy powrót RPG to swych tabletopowych korzeni. Jakkolwiek pewien niewątpliwy związek istnieje, z pewnością w świetle tego, co możemy przeczytać na blogu Inspiracje, nie jest on tak silny jak się niegdyś wydawało i z jeszcze większą pewnością – można rzec, graniczącą z arogancją – stwierdzam, iż twierdzenie, że D&D 4 wraca do prastarego Chainmaila jest urojeniem.

Przyglądałem się ostatnio kilku różnym grom bitewnym – zarówno fantasy (WFB, Mordheim), jak SF (Infinity, Warzone), a także osadzonym w realiach II WŚ (Flames of War). Jedną z zasad, które szczególnie mnie rąbnęły były te dotyczące obrażeń. W skrócie rzecz ujmując, kiedy idzie o większość jednostek, trafienie oznacza śmierć. Nieco upraszczam, bowiem sprawę życia modelu w grze bitewnej modyfikuje pancerz, czasem test zachowania życia, nie mniej jednak większość jednostek posiada 1 punkt życia. Nieważne czy będzie to żołnierz Wehrmachtu, zabójca trolli, czy elficki łucznik. Nieważne czy to skrimish czy też wielka bitwa co się zowie. Figurki padają jak muchy, giną niczym prosiaki w rzeźni. Pokot.

Przyznam szczerze, że rzadko kiedy gry fabularne oferują mistrzowi gry podobne narzędzia. A im bardziej w danej grze obecny jest system levelowy, tym mniej okazji do tego, aby walka potoczyła się krwawą ścieżką.

Warto przyjrzeć się w tym miejscu skrimishowemu wariantowi WFB, który znam z podręcznika do szóstej edycji. Jest to system dosyć prosty, łatwy i zdaje się naturalny. Otóż w omawianym wariancie WFB, postać może zostać rażona jednym z trzech efektów: obalenie – siła ciosu sprawiła, że bohater zaliczył glebę, został wytrącony z rytmu i poślizgnął się, bądź też chcąc uniknąć obrażeń z własnej woli spotkał się z podłożem, generalnie mimo że nie odniósł obrażeń i żyje, jest na widelcu.; powalenie – postać oberwała tak, że totalnie ją zamroczyło, ledwie przytomna upadła z twarzą ku ziemi, mroczki w oczach, bohater jest ranny i zanim dojdzie do siebie minie chwila (runda, kiedy to zostanie uznany za obalonego); wyłączenie z akcji – nieważne czy bohater jest martwy czy tylko nie przytomny, ta walka się dla niego skończyła, a kumplom właśnie spadło morale. O jego losie zdecydują zwycięzcy – jeśli będzie jeszcze dychał dobiją lub odratują.

Powyższy przykład mechaniczny pokazuje, że nie trzeba wiele, aby uczynić walkę śmiertelnie niebezpieczną. Aby realnie zrobić z niej wyjście ostateczne. Co więcej trochę przypadkiem okazuje się, że takie – prawda, głupie bo battlowe – rozwiązanie daje niezłe możliwości fabularne, wychodząc naprzeciw rozmaitym indiańskim herezjom na temat (nie)mordowania postaci w trosce o dobro opowieści.

W zasadzie do głowy w tym momencie, jako przykład na istnienie czegoś podobnego w RPG, przychodzi mi na myśl jedynie mechanika Cyberpunka 2020, czyli Strzelanina Piątkowej Nocy. W niej to, każde obrażenie mogło wyłączyć cię z walki. Na każde trafienie należało wykonać tzw. test zachowania przytomności, porażka oznaczała, że delikwent w przełożeniu na wspomniane zasady WFB był powalony. Tu walnę cytat, który cholernie lubię:
Większość bohaterów zostaje wyeliminowana z walki i cicho zajmuje się odchodzeniem z tego świata. Przykre.
Cyberpunk 2020. Rozdział 5, s. 110. Warszawa 1995

Na dzisiaj kończę, a do tematu wrócę w następnym docinku. Zachęcam do komentowania, punktowania lub popierania – może coś fajnego się napatoczy.

środa, 23 czerwca 2010

Gry fabularne a bitewniaki cz.2

W poprzednim tekście na temat zależności między grami fabularnymi a bitewniakami, a konkretniej między relacją gracza do gier bitewnych, napisałem o tym, że figurki fajnie można wykorzystać na sesji, opisałem na własnym przykładzie jak je tanio zdobywać. Wspomniałem też, że malowanie nie jest specjalnie trudne nawet dla osoby o lichych zdolnościach plastycznych.

Można powiedzieć, że mając dwadzieścia zdobycznych modeli jest się o krok od grania w bitewniaki. Teoretycznie. W praktyce nigdy jednak nie dałem się wciągnąć w to hobby z kilku powodów.

Przede wszystkim zbierałem figurki z myślą o wykorzystaniu na sesji, a więc kupowałem takie, które były mi do nich potrzebne. Nie trudno się domyślić, że pochodziły one z różnych parafii – część ze skrimishowego Śródziemia, część z Warhammera. W każdej grupie miałem ich zbyt mało.

Gadałem z kilkoma znajomymi, którzy grywali w WFB o możliwości grania w skrimishowego Warhammera. Patrzyli na mnie jak na idiotę, choć przyznawali, że ich podręcznika jest krótki rozdział o tym jak takie coś zorganizować. Nie do przeskoczenia było jednak dla nich granie na figurkach z różnych gier. Do tego dochodziło ich przeświadczenie, że skrimish jest do zadka – wszak nie po to każdy z nich miał zatrzęsienie figurek, żeby się w takie rzeczy bawić. Niestety w moim mieście Necromunda, Mordheim czy nawet Gorkamorka nigdy nie były popularne, a ludzie od bitew na polach Pelenoru trzymali się mocno na uboczu. Opór materii.

Istniała jeszcze druga sprawa, czyli makiety. Sporządzenie prostej górki i drzewka nie jest trudne, lecz trzeba zainwestować np. w szpachlówkę czy inne wypełniacze. Potem trzeba to wszystko jeszcze pomalować, potem obsypać, a potem jeszcze ozdobić. Robienie makiet zdecydowanie mnie odrzucało, był to punkt krytyczny.

Dziś zrewidowałem znacząco swoje poglądy. Jest pewien rodzaj gier, które mnie jarają. Potrzeba niewielu figurek, a zrobienie makiety nie nastręcza problemu – żadnej szpachli, fillerów, putów, żadnego skomplikowanego malowania i ozdabiania. To skrimishe postapokaliptyczne. Dziś jestem ich fanem i wiem, że zrobienia naprawdę zajebistej makietki, łącznie z pomalowaniem to kwestia 15 minut. Taka specyfika materii, że w tych klimatach im coś wygląda gorzej tym jest lepsze, fajniejsze, piękniejsze.

W redakcji oszaleliśmy na punkcie makiet (pisał o tym Trzewik) właśnie dlatego, że to proste i jednocześnie efektowne. Z technicznego punktu widzenia pamiętać należy o dwóch rzeczach – żeby okno było na wysokości 1 cala od podłogi i żeby drzwi miały wysokość około 2 cali. I to wszystko w zasadzie.

Teraz sobie wyobraźcie: bierzecie pudełko po butach. Wycinacie nożem do tapet kilka okien, i drzwi. Tniecie wieczko tak, aby można było zrobić z niego ścianki działowe – wystarczy jedna. Robicie dziurę w jakimś narożniku, tak jakby trafił tam pocisk. Z odpadków, które wam zostały ściągacie wierzchnią warstewkę papieru, tak żeby odsłoniła się fala (klimatycznie wygląda – jak blacha falista) i przytwierdzacie ją do budynku jak chcecie i gdzie chcecie – zaręczam, że pasuje wszędzie. Przytwierdzacie czym chcecie – czy będzie to klej wikol, czy też zszywacz do papieru – żadna różnica i tak będzie spoko. Następnie wszystko to malujecie na czarno – w redakcji używamy czarnego sprayu, który kosztuje jakieś 7 złotych za puszkę. Zwykłego sprayu, do malowania po murach – w czasie malowania śmierdzi paskudnie, ale jest tani i wydajny jak najdroższy specyfik z Games Workshopa. Po 15 minutach wszystko jest już suche i można na tym grać. Mega patent.

Przy postapo upada ostatni mit – robienie makiet to nie problem, jest dziecinnie proste.

O bitewniakach następną razą

Zanim wrócę do wątku „gry fabularne a bitewniaki” chciałbym podzielić się z wami newsami związanymi z tym, nad czym siedziałem przez połowę ubiegłego tygodnia.

W sieci jest już Gwiezdny Pirat #32. W nim materiały do gier takich jak: Wolsung, Neuroshima, Monastyr i Cold City. Szkoda, że zabrakło Savage Worlds, ale nie siedzę w tej mechanice, więc nie mogę ratować sytuacji. Ściągajcie sobie na zdrowie.

Z tej okazji, że zajmuję się Gwiezdnym od sześciu miesięcy, postanowiłem nieco rozwinąć sieciowe skrzydła. Uruchomiłem stronę internetową, choć może lepiej powiedzieć bloga Gwiezdnego Pirata. Jako, że wreszcie udało się podpiąć mój komputer do firmowej sieci, prawdopodobnie co dwa lub trzy dni będziecie mogli liczyć na newsy, plotki i materiały – uczynię co potrafię aby nie powielać niepotrzebnie normalnych wieści. Wpadajcie tam czasem.

Można też zostać kumplem Gwiezdnego Pirata – jeśli więc lubisz napieprzać się z baboli, kupę frajdy sprawia Ci znajdowanie co ciekawszych literówek, albo jesteś na tyle hardcorowym przekozak-fanem, że ich nie zauważasz, to nadepnij mychą na gadżet powiązany z modnym Facebookiem. I po sprawie.

Reasumując:
Nowy Gwiezdny Pirat – klik
Piracki blogasek – klik
Dozgonne kupelstwo - klik

czwartek, 10 czerwca 2010

Gry fabularne a bitewniaki cz.1

Neuroshima Tactics - gra bitewna
Testy NS Tactics wchodzą w decydująca fazę, a co za tym idzie gramy w nią bardzo często. Prawdę powiedziawszy nie potrzebowałem gier bitewnych aby być szczęśliwym człowiekiem – w zupełności wystarczało mi RPG, a potem granie w gry planszowe.

Od dobrych paru miesięcy rośnie we mnie fascynacja grami bitewnymi i całą otoczką jaka się z nimi wiąże. Jestem zdziwiony, że tak bardzo mnie ten temat wciągnął. Zresztą kogo ja oszukuję.

Lata temu sprawiłem sobie Gobliny z Morii, które wylądowały w kioskach za sprawą DeAgostini. Nie mogłem sobie darować takiej okazji. 12 modeli, trzy farbki, pędzelek, kostki – za dychę jak znalazł. Jako, że dwa kolory farbek nie zadowalały mnie, szybko zaopatrzyłem się w cztery kolejne z Pactry. Kiedy pomalowałem figurki okazało się, że farbek zostało jeszcze sporo – co jakiś czas zatem lądowałem w katowickim Bardzie, gdzie za grosze nabywałem po jednym plastiku.

Figurki przydawały się sesjach. To była ich jedyna funkcja. Gobliny udawały wrogów, wielki ork ich szefa. Krasnolud, elf i człowiek lądowali w rękach graczy. Taka moi drodzy lameriada.

Przy tamtej okazji pozbyłem się kilku mitów na temat gier bitewnych, które wcześniej powstrzymywały mój zapał. Oczywiście z punktu widzenia erpegowca.

Po pierwsze: figurki są przydatne – wcześniej sprawdzały mi się na sesjach wytarte żetony z Potyczki. Ja szybko mogłem pokazać sytuację, a gracze nie wkurzali się na niedomówienia. Figurki są fajniejsze bo trójwymiarowe, kolorowe – lepiej pełnią tę funkcję.

Po drugie: figurki nie są drogie – powtórzę, z punktu widzenia erpegowca, który nie ma zamiaru zbierać armii do WFB na 1500 pkt. Wystarcza kilkanaście plastików – wówczas w Bardzie ceny niepomalowanych używek oscylowały w okolicach 3,50 pln za sztukę. Pomalowane nieco więcej.

Po trzecie: samodzielne malowanie figurek sprawiało mi cholerna przyjemność. Wbrew temu co myślałem nie nastręczało też problemów – a wierzcie mi, z plastyki byłem do bani. Trzeba tylko pamiętać o kolejności nakładania farbek i doczytać na sieci o technice suchego pędzla, która podbija wygląd modeli o dwie klasy, a nic nie kosztuje i nie jest pracochłonna.

Tyle na dziś. O tym jak sprawa wygląda dzisiaj w następnym wpisie.

niedziela, 16 maja 2010

Karnawał Blogowy #11: Debeściarskie dodatki

Mocny temat wrzucił Darken – mocny, bo pojawi się dużo wpisów, choć jak mniemam obędzie się bez sprzecznych opinii.

Trzy moje ulubione dodatki, prezentujące trzy odrębne ich gatunki.

Pierwszym jest Liczmistrz, jako ilustracja dobrze napisanej, mądrze podzielonej na odcinki przygody. I to przygody dosyć liniowej – co po mistrzowsku zamaskowano.


Przygoda jest skonstruowana za zasadzie – przepraszam za porównanie, ale nic lepszego nie przyszło mi na myśl: pochwa-macica. W pierwszym scenariuszu gracze wędrują wąską ścieżką. W ten sposób dążą niczym plemniki do wrót wielkiej przygody. Raz znalazłszy się na szlaku, nie bardzo mogą zawrócić – tzn. mogą lecz nie chcą. Dążą uparcie do celu. Koniec końców, odpowiednio zmotywowani trafią w okolicę Frugelhoffen. Do macicy, gdzie zagnieżdżą się. Frugelhoffen leży w sporej dolinie, ze wszystkich stron otoczonej górami. Idealna scenografia – gracze nie opuszczą sceny, bo nie pozwoli im na to wieniec gór, lecz doskonale wiedzę, którędy przyszli i że jakby co mogą tą samą drogę wyjść. Świetny trik. Co więcej, w dolinie rozsiane są farmy, niedaleko jest kopalnia – jest co zwiedzać i kogo spotykać: to mikroświat, mikrosetting, mimo że zamknięty, to jednak wewnętrznie otwarty i bogaty. Bombowy trik, który sprawia, że liniowość scenariusza jest niedostrzegalna.

Liczmistrz jest moim zdaniem wzorowym przykładem tego, w jaki sposób można zbudować świetny, emocjonujący scenariusz, w doskonałym przygodowym stylu, posługując się do tego celu liniowym schematem. Umiejętne ukrycie tegoż (konieczne, bo liniowość, to wszak w dzisiejszych czasach śmiertelny grzech każdego MG) za pomocą prostych zabiegów, jest niesłychanie pouczające. Analiza każdego fragmentu tej mini kampanii przynosi ciekawe wnioski. Inna sprawa, że gracze uwielbiają Liczmistrza.

Detroit – przed laty dostałem go od znajomych na urodziny. Oczywiście na długo zanim go kupili, siałem przy każdej nadarzającej się okazji ziarno. Wspominałem, że go chcę, napomykałem w rozmowach o RPG. Nie mieli wyjścia. Dostałem go.

Nie cierpię Klanbooków, za to, że są klanbookami. Lubię za to źródłówki. Detroit bliżej jest tej drugiej kategorii. To dodatek dla MG. To spory opis świata. Tak naprawdę to znacznie więcej. Nazwać go Nationbookiem to pomyłka – de facto mamy bowiem do czynienia z odrębnym settingiem, z grą umiejscowioną we wspólnym uniwersum – pewnie dlatego nie jest wystarczająco doceniony przez fanów. W dodatku dostajemy to co powinno znaleźć się w klasycznym settingu – opisy głównych sił i ich terytoriów, opis mniejszych organizacji i konfliktów, imponującą rozpiskę wszelkich miejsc, w które może zajrzeć gracz. To 264 zajebistego mięcha dla MG, to 264 strony świetnej, miejskiej postapokaliptycznej gry w świecie Neuroshimy. Żaden tam nationbook, ale setting pełną gębą.

Jest jeszcze jeden rodzaj podręczników źródłowych – to te, które nie tyle opisują miejsca i postaci, ale skupiają się na innych bardzo istotnych elementach świata przedstawionego. To w nich opisane są np. procedury i przepisy prawa, ważne zwyczaje, a zatem to wszystko, co wnosi ważny pierwiastek wiedzy, na temat relacji społecznych. Najfajniejsze będą tu dodatki odnoszące się do gier historycznych i tych osadzonych w teraźniejszości czy też bliskiej przyszłości. Z tego pierwszego typu na uwagę zasługuje Lordly Domains napisany na potrzeby Pendragona. Rozszerza on zasady gry o wiele przyjemnych elementów – znajdziemy w nim niebywale prosty i satysfakcjonujący system zarządzania rycerską domeną, wypełniony tabelkami rozmaitych wydarzeń takich jak najazdy czy sądy. Sporo miejsca poświęcono turniejom rycerskim, rodzinie, rozbudowie zamku i sokolnictwu. Dodatek ten świetnie uzupełnia podręcznik podstawowy. Kolejnym tego typu suplementem jest rodzimy Pan Brat, który sprzedaje graczom masę smaczków związanych z życiem szlachty.

Drugi typ odnosi się do czasów współczesnych i świetnym, godnym polecenia dodatkiem będzie tu GURPS COPS, który jak nie trudno się domyślić traktuje o zawodzie gliniarza. Jak to zwykle z rozszerzeniami do tego generyka bywa, i ten łączy w sobie kilka funkcji: jest zarówno klasycznym podręcznikiem źródłowym, do tego settingiem, a na dodatek czymś na kształ klanbooka (czy raczej profesion booka – masa stuffu dla graczy). Cops ma niezłą wartość poznawczą – dowiemy się z niego jakie uprawnienia posiadają amerykańscy stróże prawa, jakie obowiązują ich procedury, na tapecie są też techniki śledcze i podstawowe zagadnienia z zakresu kryminologii i wiktymologii. Jedną z ciekawostek jakie wyczytałem z tego suplementu jest procedura dotycząca nakazu przeszukania domu – myślałem, że znam ją z seriali kryminalnych, lecz okazuje się, że jest ona tam prezentowana w sposób niezgodny z realiami. Otóż policjant, który puka do naszych drzwi wcale nie musi przedstawiać nam świstka z nakazem, wystarczy, że sędzia wyraził słowną zgodę – zatem sceny w stylu: proszę okazać nakaz, można włożyć między bajki. Jak podaje podręcznik, taki tekst, zwykle wkurzy tylko policjanta. Cops zawiera masę tego typu smaczków i wart jest polecenia.
 
Być może napiszę jeszcze ogólny tekst na temat dodatków. Zobaczymy jednak - niczego nie obiecuję.

środa, 12 maja 2010

Blogosfera nam się zawiesiła

O ile dobrze się orientuję to mamy niezłą zawieszkę. Pałki i buławy nie zostały przekazane. Bloga Darkena wykasztanił się na złoto, zaś Tomakon milczy. Bez presji z mojej strony oczywiście. Najpewniej ważna są ku temu powody - a to gdzieś słicze ukradną, a to się koordynatorem zostaje, a to remont, przeprowadzka czy tam matura. Może głupio zrobiłem z tą Puszką Pandory - może nie warto dwóch srok za ogon chwytać i na drobne się rozmieniać? Nie mniej byłoby fajnie, gdyby te pałki ktoś komuś przekazał. 10 edycji Karnawału, rocznica za pasem, a mu tu w błocie niczym Wehrmacht na Wschodnim Froncie?

sobota, 8 maja 2010

Karnawał Blogowy #10: Nie pogadamy sobie

W domu Kowalskich pojawia się RPG - hobby nie pasujące do przeciętnie rozumianego pojęcia hobby. Kowalscy stają się podejrzliwi. Jasiek Kowalski przychodzi do mnie z prośbą o pomoc. Mam przekonać Kowalskich, że RPG jest spoko. Jaśkowi się to do tej pory nie udało. Oto moja odpowiedź, na temat, który zarzucił Tomakon.

Warianty wydarzeń dla misji przekonaj moich starych:
Jasiek, lat 14
Przykro mi Jaśku, jeśli nie udało ci się przekonać rodziców, że RPG jest spoko i zabraniają ci grać, to znaczy, że mają rację i nikt ich nie przekona. Proponuję, abyś uszanował ich zdanie i wolę.

Jasiek, lat 16
Przykro mi Jaśku, jeśli nie udało ci się przekonać rodziców, że RPG jest spoko i zabraniają ci grać, to znaczy, że mają rację i nikt ich nie przekona. Proponuję, abyś uszanował ich zdanie i wolę.

Jasiek, lat 18
Jasne, jesteś pełnoletni, możesz palić fajki i łazić po knajpach, ale jeśli twoi starzy twierdzą, że masz się uczyć do matury zamiast grać, to wydaje mi się, że ich zadanie należy wziąć poważnie pod uwagę. Jeszcze się zdążysz nagrać - na studiach.

Jasiek, lat 21
Jeśli prosisz mnie, żebym przekonał twoich rodziców, że RPG jest spoko - to ten, tego... eee... to narazie ziomek... jasne, jasne... na pewno jeszcze będzie mieć okazję zagrać... na pewno...

środa, 5 maja 2010

Małżeństwo w RPG

W dzisiejszym wpisie chciałbym wrócić do źródła z którego wziął się ten blog, a więc do przypominania i powtórnego odkrywania patentów, o który albo zostały zapomniane, albo z jakichś powodów są przez graczy marginalizowane. Wracam także, do kontynuowania wątków poświęconych prześwietnej grze jaką jest Pendragon.

Małżeństwo
W Pendragonie związek małżeński i miłość pozostają od siebie oddzielone. Decyzja o ożenku jest dla rycerza sprawą prestiżu. Z jednej strony, ślub przynosi mu chwałę, z drugiej pozwala wejść w posiadanie ziemskich dóbr, które po pierwsze zwiększą jego znaczenie i bogactwo, a po drugie wygenerują w końcu dalszy przyrost chwały. Małżeństwo jest więc interesem, szczególnie atrakcyjnym dla tych kawalerów, którzy mieli nieszczęście urodzić się albo w mniej zamożnej rodzinie, albo jako któreś tam z kolei dziecko. Zatem dosyć często małżeństwo będzie dla błędnego rycerza szansą na awans społeczny i tytuł baroneta oraz pierwszym krokiem ku przyszłej potędze.

Żona jest też świetnym sojusznikiem. Prawdopodobnie posiadać będzie przymioty, których sami nie zdążyliśmy posiąść – wszak miast na intrygi poświęcaliśmy czas, aby szkolić się w walce. Żona bywa świetnym zarządcą, dalece bardziej skutecznym niż my. Przekłada się to bezpośrednio na bogactwo, a zatem dalszy przyrost chwały, a więc możliwości. Z żoną płodzimy też dzieci, które w przyszłości obejmą po nas schedę. Mądrze wydawszy nasze córki za mąż, pozyskamy dalszych sojuszników i przyjaciół. Nasi synowie być może wesprą nas orężem, kiedy znajdziemy się w potrzebie.

Oczywiście może być mniej różowo. Ładna żona z pewnością wpadnie w oko innemu rycerzowi. Ich romans może zaowocować bękartami, których w niewiedzy wychowamy jak rodzone dzieci. Może być też tak, że biegła w intrygach małżonka zechce nas otruć – jeśli będzie to dla niej opłacalne.

Oczywiście Pendragon jest grą specyficzną, poświęconą określonemu okresowi historycznemu, na który patrzymy przez pryzmat jednej tylko warstwy społecznej. Nie mniej wszędzie tam gdzie będziemy mieć do czynienia z systemem feudalnym, klasą (bądź profesją – jak zwał tak zwał) rycerską możemy spokojnie rozpatrywać to co proponuje nam omawiana gra. Myślę, że warto sobie kwestie małżeństwa i możliwości fabularnych jakie ono daje indywidualnie rozpatrzyć. Wszak większość gier fantasy w mniejszym bądź większym stopniu bazuje na realiach zbliżonych do średniowiecza.

Grafika pochodzi stąd: http://www.law.harvard.edu/news/spotlight/faculty-research/donahue-to-publish-study-of-medieval-marriage.html

środa, 31 marca 2010

Cold City

Chciałbym zaprosić czytelników mojego bloga do zapoznania się z Cold City.


W ostatnim numerze Gwiezdnego Pirata znajdziecie jeszcze więcej materiałów, które dają wyobrażenie o tym, czym jest Cold City - scenariusz z fajnymi handoutami oraz artykuł o tym jak uatrakcyjnić rozgrywkę. Materiały te można pobrać ze strony Gwiezdnego Pirata

wtorek, 23 marca 2010

Rzut krytyczny na blogboksie.

Postanowiłem podłączyć się pod agregator na blogbox.com.pl - w miejscu, gdzie blogi o grach fabularnych praktycznie nie występują. Jest tam Borejkowy P.O.G.R.O.M a także Smartfoxowa Lisia Nora, oraz Darkenowa Droga do Rewolucji. Sytuacja jest oczywiście bezsensowna, w ostatnim czasie nie przebił się tam świetny blog Khakiego - może warto spróbować raz jeszcze.

Pozostaje mi zachęcić do klikania: http://www.blogbox.com.pl/show/suggested/3064

84c952f81b2ada28af8403a45f292b31

poniedziałek, 22 marca 2010

Puszka Pandory #1 - podsumowanie

Najwyższy czas zamknąć pierwszą edycję Puszki Pandory. Dziekuję serdecznie wszystkim, którzy wzięli udział w tym spin-offie Karnawału Blogowego. Niniejszym przekazuję puszkę Darkenowi, który niebawem powiadomi was o nowym temacie. Materiały o karczmach, szynkach, zajazdach i spelunach przygotowali dla was:

Tomakon oddając w wasze ręce cztery knajpy do Neuroshimy
http://tomakon.blogspot.com/2010/02/puszka-pandory-1-speluna.html

Maestro przedstawiając wizję najpodlejszej knajpy jaką można odiwedzić
http://polter.pl/Maestro,blog.html?8287

Maestro piszący o knajpie w SF poświęcił sporo uwagi ciekawemu menu:
http://polter.pl/Maestro,blog.html?8291

Meastro raz jeszcze przygotowując przyjemny generator knajp:
http://polter.pl/Maestro,blog.html?8295

Darken dostarczył materiałów do Shadow of the Yesterday
http://rpg.quickpress.pl/2010/02/poradnik-rpg/karczma-w-the-shadow-of-yesterday/

Krzemień obficie o karczmie Pod Wyszczerbionym Toporem, która pasuje do dowolnego fantasy, wraz z opisem bohaterów niezależnych:
http://mojerpg.blogspot.com/2010/02/puszka-pandory-1-speluna.html

Gan odwalił dobrą robotę, która ucieszy fanów gry Monastyr :
http://bala-gan.blogspot.com/2010/02/puszka-pandory-1-monastyrowa-speluna.html

Yubi opisał Yum Yum - bar na stacji kosmicznej - oczywiście klimaty SF:
http://rpgowcy.pl/2010/03/15/yumyum-bar-z-ramenem-braci-to/

Borejko przypomniał o grze Dzikie Pola poświęcając swój tekst karczmie krakowskiej U Pieczory:
http://gryfabularne.blogspot.com/2010/03/puszka-pandory-u-pieczory-karczma.html

Wędrowycz spisał krótki scenariusz do Wolsunga z Barem "Obżartuch" i jego mroczną tajemnicą:
http://wedrowycz.polter.pl/,blog.html?8425

Jeszcze raz dziękuję wszystkim za udział. Mam nadzieję, że pomysł z Puszką Pandory się przyjmie, a materiału opublikowane w ramach niej przydadzą się mistrzom gry.

wtorek, 16 marca 2010

R-kon - obserwacje z dystansu

Rzeszowski R-kon był pierwszym od wielu lat konwentem, który odwiedziłem. Jeśli mnie pamięć nie myli, to Conquest w 2004 roku był ostatnią tego typu imprezą, na której byłem. Pewne sprawy miały się wówczas inaczej. Długa przerwa, uważam, pozwala mi dostrzec te zasadnicze różnice.

Najważniejsza z dostrzeganych przeze mnie różnic ma związek z kulturą konwentową. Właśnie w okolicach roku 2004 pojawiły się wyraźne symptomy przyszłych zmian. To wówczas ktoś mądry, ktoś z forum Poltera odważył się powiedzieć: mam dosyć widoku pijanych nastolatków na zlotach fanów fantastyki, mam dosyć walających się po salach butelek i puszek po napojach wyskokowych, czas skończyć z toaletami lepiącymi się od nadmiaru wymiocin. Ten ktoś, wsadził kij w mrowisko. Rozpętała się bitwa, w której niemal na noże zwalczali się zwolennicy i przeciwnicy obecności alkoholu na konwentach. Dziś wiem, że udało się wyrugować konwentowe chlanie. Ku mojej uciesze. Mam nadzieję, że R-kon nie jest odosobnionym przypadkiem.

Na R-konie nie widziałem bitewniaków. Oprócz prototypu Neuroshimy Tactics, którego wczesne zasady i założenie prezentowałem wszystkim zainteresowanym oraz pokazu rodzimej gry Ogniem i Mieczem, nie zauważyłem innych bitewniakowych akcentów. Czy to normalna sytuacja, czy tylko wyjątek, o tym przekonam się wkrótce odwiedzając zbliżające się konwenty.

Dzięki pamiętnym gliwickim Dracoolom obowiązkowe stały się games roomy wypełnione po brzegi grami planszowymi. Być może to na barki planszówek zwalić należy nieobecność gier bitewnych (przy założeniu, że sytuacja zaobserwowana na R-konie, nie należy do wyjątków)? Wszak potrzebują tej samej przestrzeni i muszą ze sobą konkurować o miejsce na sali gimnastycznej, a nadto planszówki nie są tak hermetyczne i czasochłonne.

Mam też wrażenie, że nieco zwiększył się odsetek uczestniczek. Na R-konie dziewczyn było sporo. I znów mam nadzieję, że nie była to tylko rzeszowska fluktuacja, a stała lub rosnąca tendencja.

czwartek, 25 lutego 2010

Krytyczne wiadomości #3

W sieci pojawiły się dwa nowe blogi, warto będzie się przyglądać ich rozwojowi. Pierwszy to: Drobne Gamble prowadzony przez Tripa, który przez kilka dobrych lat działał aktywnie na rzecz serwisu Moorhold.net, gdzie zamieszczał sporo dobrych tekstów poświęconych Neuroshimie i grom planszowym (pisał także do Świata Gier Planszowych i Gwiezdnego Pirata).

Drugi blog Bar pod Martwym Mutkiem również prowadzony jest przez bardzo aktywnego użytkownika wzmiankowanego wcześniej serwisu - Bartosha. Ostatnio mam radość współpracować z nim, podczas prac nad Gwiezdnym Piratem, którego Bartosh jest niemalże stałym gościem.

Jeśli już jesteśmy przy Gwiezdnym Piracie, to informuję - o ile, ktoś jeszcze nie wie, że najnowszy numer dostępny jest na stronie Wydawnictwa Portal. Zaś następny szykowany jest na połowę marca.

Jestem też szalenie zobowiązany wszystkim osobom, które tak szybko napisały coś do Puszki Pandory - cały czas czekam też na zgłoszenia osób chętnych do przejęcia następnej edycji Puszki.

Sponsorami bloga w dniu dzisiejszym są:
Droga do Rewolucji
|| Bóg, Honor & Rock'n'roll || Robotica RPG || Robotica RPG
zachęcam do odwiedzenia wyżej wymienionych stron.
.

piątek, 12 lutego 2010

Puszka Pandory #1: Speluna

Puszka Pandory w założenie jest spin-offem Karnawału Blogowego – inicjatywy którą na gruncie rodzimej blogosfery zaszczepił Borejko na swoim blogu gryfabularne.blogspot.com. Podlega ona tym samym luźnym zasadom, z tym że w założeniu ma być nastawiona na produkcję erpegowego mięcha.

Mięcho to gotowe do użycia materiały przydatne mistrzom gry lub graczom takie jak: scenariusze, zahaczki, mapki, plany, tabelki spotkań losowych, opisy lokacji, postacie niezależne, potwory,  moduły, epizody, pomysły,  a nawet przekrojowe omówienia problematyczne.

Edycja Puszki Pandory trwa około miesiąca – w trakcie jej trwania publikujemy na swoich blogach materiały związane z aktualnym tematem Puszki. Osoba prowadząca zbiera linki i publikuje je w notce otwierającej. Po zakończeniu edycji przekazuje prowadzenie Puszki blogerowi, który wyrazi chęć kontynuowania inicjatywy, ten wymyśla temat i cała zabawy zaczyna się od początku.

Materiały publikowane w ramach Puszki Pandory mogą odnosić się do dowolnych systemów, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby były bardziej ogólne i tyczyły się pewnej konwencji, czy epoki historycznej.

Najwyższy czas aby wystartować z Puszką Pandory. Przed wami Pierwsze Otwarcie.

Speluna – w pierwszej edycji Puszki Pandory piszemy materiały dotyczące wszystkiego co ma związek z przybytkami gastronomicznymi. Zgodnie z założeniami PP oraz KB forma materiałów dowolna, podobnie jak osadzenie w systemach i konwencjach.



Przemyślałem sprawę dzielenia wpisów - być może, ktoś będzie chciał opublikować kilka oddzielnych materiałów. Uważam, za sensowne zezwolenie na takie działania - sprawę można obgadać w komentarzach. Proponuję przeto, aby kolejne wpisy w danym Otwarciu Puszki Pandory numerować skrótem vol. 1, vol. 2 etc.

Grafika pochodzi z http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Can(Easy_Open_Can).JPG

wtorek, 9 lutego 2010

Projekt: Puszka Pandory

Puszką Pandory nazywał się dział Magii i Miecza, w którym publikowano różnorakie pomysły czytelników pisma. Roboczo przyjąłem tę nazwą dla projektu, którego zadaniem byłoby zdublowanie Karnawału Blogowego z nastawieniem na pisanie mięsnych kawałków. Pozwolę zacytować sobie fragment mojej wypowiedzi z poprzedniego wpisu:
Marzy mi się zatem, aby narodził się jakiś spin-off tej, bądź co bądź potrzebnej inicjatywy, taki bardziej konkretny, z nastawieniem na pisanie użytecznych materiałów. Coś jak tydzień małych publikacji – gdzie blogosfera pisała o mniejszych systemach. Myślałem sobie, co mogłoby być tematem tego „drugiego karnawału”, żeby pogodzić uniwersalność tematyczną i nastawienie na „produkcję” mięcha dla czytelników.

Oto dwie przykładowe edycje:
Speluna – czyli materiały odnoszące się do przybytków gastronomicznych (ktoś opisałby karczmę w Warhammerze, ktoś mógłby narysować plan mordowni w Arkham, ktoś napisałby menu kosmicznej restauracji, ktoś inny podałby przepis na staropolskie żarełko, a kto inny mini scenariusz ze spelunką dla Neuroshimy);

Tabelki spotkań losowych – czyli jakże pożyteczna, a zapomniana dziś „technologia” (ktoś pisze o spotkaniach na trakcie w fantasy, ktoś komponuje tabelkę spotkań na Morzu Szponów, ktoś inny w zaułkach Night City czy innego Bizantium Secundus, a ktoś kto się nie załapał na edycję ze speluną, układa tabelkę spotkań w przydrożnej karczmie).

I tak można by te przykłady mnożyć. Co o czymś takim myślicie? Czy warto odpalić równoległą inicjatywę?
  Chciałbym bardzo poznać wasze zdanie w tej sprawie. Najlepiej w komentarzach. Ogólne zasady inicjatywy byłyby zgodne z przyjętymi w KB, jedyną różnicę stanowiłoby zawężenie formy wypowiedzi, tak aby efektem było mięcho dla mistrzów gry, lub graczy. Wszelkie propozycje dotyczące nazwy takoż chętnie przyjmę - może Bachanalia Blogowe?

sobota, 6 lutego 2010

Karnawał #8: Marzenia


Ostatnio spełniło się jedno z moich marzeń. Na powrót zostałem redaktorem naczelnym pisma poświęconego RPG. W dawnych czasach prowadziłem Erpegowca, który był internetowym magazynem tyskiego środowiska RPG. Tyskiego – bo pochodzę z z miasta Tychy, które znane w Polsce jest w zasadzie z dwóch rzeczy: marki piwa oraz fabryki samochodów. Jednym z moich marzeń niech będzie zatem wskrzeszenie erpegowego fermentu, który w pierwszej połowie lat dwutysięcznych przepełnił tyskie środowisko. Zdaję sobie sprawę, że jest to marzenie ściętej głowy, bo nie wyobrażam sobie, aby dziś erpegowcy w Tychach stanowili taką płodną i otwartą na świat grupę jak wówczas. W tym przeciętnej wielkości mieście, liczącym nie więcej niż 130 tysięcy mieszkańców, mieliśmy wówczas 5 fanowskich pism RPG. Wspomniany Erpegowiec, w którym dominowała lokalna publicystyka, a także papierowe fanziny: mocno undergroundowy Vitus Cadaver, mroczny Łowaca Dusz (Warhammer oraz Zew Cthulhu), VNE (Świat Mroku), Fetysz (Świat Mroku). Do tego liczne larpy i inne towarzyskie spotkania, a także mini-konwenty. Mieliśmy też Moorhold.net – przez pewien czas liczący się serwis – między innymi za sprawą działu Neuroshima, który prowadził wówczas Mutlidej (dziś pracujący w Wydawnictwie Portal). Ale jak mawiają czesi - To se ne vrati, nie mniej jednak warto sobie pomarzyć.

Drugie marzenie dotyczy papierowego pisma poświęconego RPG. Naprawdę chciałbym, aby opłacało się je komukolwiek wydawać. Nie pamiętam, kiedy ukazał się ostatni papierowy Gwiezdny Pirat. Uważam natomiast, że szeroko rozumiana branża traci. Magia i Miecz, Portal i Gwiezdny Pirat oprócz tego, że dostarczały całej kupy mniej lub bardziej użytecznych materiałów były także szkołą pisania o RPG – twórcy gier fabularnych w znakomitej większości właśnie tam, albo szlifowali pióra, albo indukowali styl pisania w czasie lektury. Nie zanosi się może na jakieś ogólnopolskie wymieranie pokolenia MiM, lecz kto wie jak będzie wyglądała branża za kilka lat i czy pojawią się młodzi projektanci gier?

Trzecie marzenie tyczy się Karnawału Blogowego, którego forma nie do końca spełnia moje oczekiwania. Nie chciałbym tu być jakimś łamikarnwałem, rozpierdalaczem czy innym mąciwodą, lecz mam wrażenie, że tak ogólne tematy, jakie pojawiają się ostatnio, służą raczej pasieniu naszych osobistych egocentrycznych potrzeb. Marzy mi się zatem, aby narodził się jakiś spin-off tej, bądź co bądź potrzebnej inicjatywy, taki bardziej konkretny, z nastawieniem na pisanie użytecznych materiałów. Coś jak tydzień małych publikacji – gdzie blogosfera pisała o mniejszych systemach. Myślałem sobie, co mogłoby być tematem tego „drugiego karnawału”, żeby pogodzić uniwersalność tematyczną i nastawienie na „produkcję” mięcha dla czytelników.

Oto dwie przykładowe edycje:
Speluna – czyli materiały odnoszące się do przybytków gastronomicznych (ktoś opisałby karczmę w Warhammerze, ktoś mógłby narysować plan mordowni w Arkham, ktoś napisałby menu kosmicznej restauracji, ktoś inny podałby przepis na staropolskie żarełko, a kto inny mini scenariusz ze spelunką dla Neuroshimy);

Tabelki spotkań losowych – czyli jakże pożyteczna, a zapomniana dziś „technologia” (ktoś pisze o spotkaniach na trakcie w fantasy, ktoś komponuje tabelkę spotkań na Morzu Szponów, ktoś inny w zaułkach Night City czy innego Bizantium Secundus, a ktoś kto się nie załapał na edycję ze speluną, układa tabelkę spotkań w przydrożnej karczmie).

I tak można by te przykłady mnożyć. Co o czymś takim myślicie? Czy warto odpalić równoległą inicjatywę?

Oczywiście marzeń erpegowych mam więcej, chciałbym napisać grę, wydać ją, a zarobione pieniądze dołożyć do kupna większego samochodu. Chciałbym też w końcu przegrać zakład z Sejim i zobaczyć Arkham Couriera zanim wyjdzie kolejny numer mojego internetowego pisma Erpegowiec (którym wydam z pewnością, aby uświetnić swoje czterdzieste urodziny).
Dziś, tj. 6 lutego sponosorem bloga jest Droga do rewolucji.