sobota, 11 kwietnia 2009

Erpegowy Horyzont Zdarzeń


Mój pierwszy kontakt z grami fabularnymi zaczął się prawdopodobnie 20 lat temu. Dziwne, że wcześniej nie udało mi się połączyć faktów. Zakładałem, że cała sprawa rozgrywała się wokół Labiryntu Śmierci – lecz dziś coś mnie tknęło i olśniło, kiedy czytałem D&D Rules Cyclopedię.

Był to czas, kiedy co poniektórzy stali się szczęśliwymi posiadaczami ruskich gierek elektronicznych takich jak jajeczka, kaczki, kucharza, formułę. Czas ten datować muszę zatem gdzieś na czas tuż przed transformacją ustrojową oraz boomem video. Musiałem mieć poniżej 10 lat.

Część Tychów, w której mieszkałem, była całkiem nowa. Mój blok miał tyle lat co ja. Zapełniony był młodymi małżeństwami, a każde z nich przysporzyło światu minimum dwójkę dzieci. Blok 6 pięter, po trzy mieszkania na każdym, a wszystko to razy 4 klatki. Widzicie ten rój o rozpiętości rocznikowej 77-83? Słyszycie ten gwar na podwórku?

I z tego gwaru, któregoś dnia wyłapałem grę w Labirynt, w którą grali najstarsi chłopcy. Normalnie, siedzieli na ławce, jeden z nich trzymał kartkę, a drugi przechodził plątaninę korytarzy w głowie. Co jakiś czas, kiedy nieborak wpadał do jakieś sali rzucał numerkiem od 1 do 6, lub od 1 do 10, po czym następował stosowny event. Np. ściany zaczynają zbliżać się do siebie, spotkałeś trolla który cię zjadł. Byłem wówczas nazbyt młody aby grac z nimi – z kumplami w swoim wieku tworzyliśmy własne labirynty, ale zazwyczaj przechodziliśmy je palcem – nie kumaliśmy, że jest inny sposób.

Co więcej, labirynty starszych ziomali można było przechodzić kilka razy. Zazwyczaj były trudne. Należało pamiętać, że w Sali Tortur, już próbowałem wydarzeń 1,4,7 i musiałem przechodzić wszystko od nowa. Śmieszniej jeszcze, iż wiedząc, że przejść przez salę można eventem 5, to i tak szukało się jeszcze innych.

Nie wiem na ile wpływ miał na to Labirynt Śmierci, a ile te kanoniczne teksty z Razem (i czegoś tam jeszcze), które po raz pierwszy zajmowały się RPG. Może to kiedyś zbadam głębiej. Z pomocą naszej klasy jestem w stanie znaleźć osoby, bawiące się w te pierwociny gry fabularnej.

3 komentarze:

  1. Podobną drogę miałeś co ja. Wpływ miało chyba wszystko. Na raz. Artykuły Ciesielskiego, które frustrowały faktem, że człowiek (przynajmniej ja) nie miał dostępu do tych cudów. Gry Encore (ja zacząłem chyba od Odkrywców, potem Labirynt, Monstrum, Gwiezdny Kupiec z czasem mocno nieudany Transolar). Dreszcz i Goblin (mi jeszcze dzięki człowiekowi, który u nas prowadził w domu kultury klub gier planszowych, jakaś paragrafówka drukowana nielegalnie chyba w ŚKFie z Travellerem w nazwie). Artykuł i pierwsza gra RPG w Fenixie autorstwa Sapka tylko przypieczętowały mój los, bowiem wcześniej już kombinowałem z czymś a la RPGi na bazie artykułu Ciesielskiego (owszem były cechy postaci, kostki, ale mało było gadania za to dużo więcej turlania. Natomiast miałem chyba z 20 poziomów labiryntów :). Potem zrobiliśmy z kumplami grę na bazie Kane'a. A rok później już zagrywaliśmy w realne erpegi autorskie z mechą skopiowaną z Sapka. Dopiero jakieś pół roku później wyszedł MiM.

    Uuups rozpisałem się :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh. MiMowskie KC, skompilowane z pierwszych dwoch wydan MiMa, to bylo chyba pierwsze skomplikowane rpg, w jakie mialem okazje zagrac. Wczesniej byly jakies twory czyichs umyslow, pomiedzy jeszcze byl Labirynt Smierci. W jednym z pierwszych numerow MiMa oglosil sie, pozniejszy moj guru rpg. Chlopak, ktory wlasnie zakupil swiezo wydane Forgotten realms na silniku adnd2ed. W sumie dzieki MiMowi sie poznalismy i mialem mozliwosc zagrania w ten system. Pierwsze porzadne sesje prowadzone przez kogos, kto wiedzial jak sesja powinna w miare wygladac. Pamietam, ze zawsze polowe czasu spotkania zajmowalo tworzenie postaci. Pozniej ginelismy. Jedna postac, jedna przygoda.
    Jednoczesnie byl on wlascicielem podrecznika WFRP, z drugiej serii klubowego tlumaczenia. Dzieki temu moglem raz zagrac w Warhammera, prowadzonego przez tego wczesniejszego goscia, od tworow prelabiryntowych.
    I jakos dosc szybko sam kupilem podrecznik. Do Star Wars RPG. Szczerze mowiac film znalem, ale fanem jakims szczegolnym nie bylem. Umowilismy sie z kumplem, ze kupimy po podreczniku i bedziemy prowadzic w trojke. Jako ze bylo juz adnd i wfrp, na mnie wypadlo, zeby poprowadzic cos SF. Travellera nie mieli w sklepie, dostalem Star Wars. I komplet kosci - choc do SW potrzebne byly tylko szostki, chcialem miec wlasny komplet do grania w Adnd.
    Adnd zdominowalo moje rpg na dluzej. Zwlaszcza ze jakis rok pozniej kumplowi udalo sie skserowac kserowke Kara-Tur. Dziwne to bylo adnd (jak sie lata pozniej okazalo, byla to 1ed), ale dalo sie grac. Zbieglo sie to w czasie, ze poznalem nowa grupe graczy, wiec mozna bylo komu nowy system poprowadzic. Kolejne kilka lat... Fiu fiu. Szpaki w sadzie...

    OdpowiedzUsuń
  3. kivak - w wfrp u Sławka graliśmy częściej niż raz, choć nie tak często jak w AD&D! A Kara-Tur był faktycznie super... Pozdro od Sheng-Kanga i Toshiro - samuraja pół-delfina! :)

    OdpowiedzUsuń